środa, 26 grudnia 2012

Rozdział X


Caroline:

Nie wierzyłam w to, co usłyszałam. Klaus był tak pochłonięty rozmową z Sally, że nie zauważył mojego powrotu. Stałam za ścianą przy wejściu.
-Lori – wyszeptał Klaus.
- Poznałeś mnie. Nie dziwi mnie to. Zawsze odznaczałeś się swą inteligencją.- Chwila przerwy – Wyleczyłeś się już.
Skądś znałam to imię. A tak! Rebekha powiedziała mi, że Klaus zakochał się tylko w jednej dziewczynie. Ja na to, że o tym wiem. A ona, że miała na imię Lori.
Zazdrość odezwała się we mnie. W wampirzym tempie opuściłam rezydencję Pierwotnych. Chciałam być sama. W stajni Elizabeth prychała na Hadesa. Uciszyłam ją głaszcząc po pysku. Osiodłałam jak nauczył mnie Klaus. Klaus. Przez ostatnie tygodnie całe moje Zycie było z nim związane.
Klacz tego dnia ochoczo pognała przed siebie, czując, ze coś mnie trapi. Skierowałam ją nad urwisko, tam gdzie ostatnio zabrał mnie Nicolaus. Razem z Elizabeth zostawiłyśmy za sobą wszelkie kłopoty, smutki i cienie, które nas dręczyły. Czułam z nią jakąś więź. Niewytłumaczalną.
Gęsty las szybko ustąpił pięknemu krajobrazowi. Zsiadłam z konia, zdjęłam siodło i położyłam na ziemi. Lejce przywiązałam do pobliskiego drzewa, gdzie zaledwie metr dalej płynął strumień. Wyjęłam za krzaków koc piknikowy i zrobiłam sobie z niego posłanie. Rozpaliłam ogień i przyniosłam drew na opał. Położyłam się, za poduszkę służyło siodło. Po kilku chwilach po policzkach zaczęły lecieć łzy. Usiadłam i zapatrzyłam się w ogień. Nie po raz pierwszy byłam sama, lecz tym razem odczuwałam to wyjątkowo silnie.

 

***

Słyszałam trzask łamanych gałęzi.
- A tylko spróbuj mnie tknąć, to ci flaki wypruje.
Z głębi lasu dobiegł mnie cichy chichot mężczyzny. 
Widziałam tylko zarys, lecz to mi wystarczyłoby stwierdzić, że facet był boski. Wyłonił się powoli z cienia potężnego dębu. Pół długie prawie czarne włosy, zielone oczy, dobrze zbudowany i wysoki.
-Jesteś tego pewna?
-Teraz już nie tak bardzo- uśmiechnęłam się uwodzicielsko.
-Miło mi to  słyszeć.
Facet wyglądał na dwudziestoparolatka. Miał prosty nos i zmysłowe usta, wystające lekko kości policzkowe.
Podszedł do mnie, a ja wskazałam mu gestem dłoni aby usiadł.
-Kto zasłużył sobie wypruciem flaków?-  zawahałam się z odpowiedzią, wiec dodał – Jeśli można spytać.

- Pokłóciłam się  z chło… właściwie narzeczonym.
- O co poszło? – spytał dorzucając drewna do ogniska.
-Usłyszałam jak gada ze swoja byłą.
-I co z tego wywnioskowałaś? – teraz bawił się patykiem.
- Że on cały czas coś do niej czuje. – spojrzałam na faceta siedzącego obok. – A ciebie co tu sprowadza?
Skrzywił się zastanawiając ile może mi wyjawić.
- Wysłałem moja żonę na „misję” ,a wcześniej pokłóciłem się z nią… - uniosłam brwi do góry - … o jej byłego.
Zaśmiałam się. Jakoś ufałam temu człowiekowi, choć jestem pewna że nigdy wcześniej go nie spotkałam.
- Mamy coś wspólnego.
- Taa… - westchnęłam.
-Znasz tu jakąś knajpę gdzie można upić się w trzy dupy? – spytał uśmiechem .
  Ostatnie zdarzenia jakby uszkodziły mój mózg. Przeszkadzały w myśleniu.
- Jest Grill, tam zbiera się całe miasteczko.
-  Więc chodźmy – jak dla mnie zbyt entuzjastycznie.
Wstał i wyciągnął do mnie rękę. Ujrzałam pulsujące żyły i poczułam uwieranie w dziąsłach.
- Jestem głodna. – oświadczyłam, złapałam nadgarstek mężczyzny i wbiłam w niego kły.
On z niezwykłą szybkością i siłą, większą od wampira odciągnął mnie od siebie przybijając do pobliskiej wierzby.
-Kim jesteś? – zdołałam wykrztusić.
- Wampirem. Oj, nie przedstawiłem się. Jestem Gideon – znów ten tajemniczy błysk w oku.- A ty jesteś głodna, tak mi się zdaje.
- Trochę – poluźnił nieco uścisk dłoni na moim gardle.  Po chwilowym namyśle puścił mnie.
- Gdzie jest ten Grill?
- W centrum miasta.
Wyszedł przede mnie i schylił się.
- Wskakuj. – widząc moją minę uśmiechnął się już całkiem swobodnie.  – Szybciej. Nie bój się. Wskakuj mi na plecy. Szybciej zaspokoimy twój głód, a ja muszę się jak najszybciej napić – zachichotałam.

Klaus:

Usłyszałem jej chichot. Pognałem w stronę jej głosu, lecz nikogo nie zastałem. Polanka, czego byłem pewien, niedawno… Wciągnąłem głęboko powietrze. Wyczułem Caroline i jakiś nieznany mi, męski zapach, niczym odór.
Nie mogłem znieść myśli, że mogła być z kimś innym. Za drzewa usłyszałem parsknięcie. Nie zauważyłem, że przez cały czas Elizabeth stoi tam samotnie. Podszedłem do niej i puściłem wolno.
Musiałem odreagować.
Wróciłem do domu, wziąwszy dwie torebki krwi i szklaneczki, poszedłem do lochów, by spotkać się z Sally. Stała tak jak ja zostawiłem. Uniosła głowę i uśmiechnęła się lekko z satysfakcją.
- Wróciłem – powiedziałem i podniosłem wysoko krew – Głodna? – spytałem – Chyba tak. Kły ci wyrastają.  
Położyłem szklaneczki na stoliku w rogu i wlałem do nich szkarłatny napój bogów. Wampirzyce uwolniłem z okowów lin nasączonych werbeną, które ją więziły.
- Dzięki – powiedziałam rozcierając sobie ręce.
- Proszę bardzo . – podałem jej krew, którą wypiła jednym tchem.
By się nie fatygować nalewaniem płynu i brudzeniem naczyń, chwyciła torebkę i opróżniła ją.
- Masz w sobie ducha – stwierdziłem , a ona spojrzała na mnie z powątpiewaniem. Przeniosłem wzrok na szklankę i westchnąłem. – Muszę się napić.
Już stałem u podnóża schodów, gdy przypomniałem sobie o dziewczynie stojącej samotnie w pomieszczeniu obok.
- Też idziesz?
  Wyszła na korytarz i przyjrzała mi się.
- Jasne. – zgodziła się po chwili zawahania.


***


Już z dala usłyszałem ten piękny i jakże wyrazisty śmiech. Wbiegłem do lokalu wiedząc, iż znów ja zobaczę.
Siedziała przy barze popijając szkocką i flirtując z jakimś gościem, nie zważając na  ludzi wokół. Lori stanęła obok mnie i wpatrywała się w mężczyznę przy Caroline.
-On mi kogoś przypomina – stwierdziłem przekrzywiając głowę.
-Nie dziwie się – odpowiedziała z ironią w głosie.
Podeszliśmy  do nich.  Caroline spostrzegła nasze nadejście.  Jej towarzysz, również zauważył, że coś jest nie tak. Odwrócił się do mnie i stanęliśmy twarzą w twarz.
Wtedy go poznałem.
-Co robi tu tak suka, Klaus! – spytała ostro Caroline.
- Mogę zadać ci to samo pytanie. Gideonie – spojrzałem na niego.
Był szczerze zdziwiony. Uśmiechnął się zadziornie.
- Poznałeś mnie.
- Nie, po prostu skojarzyłem fakty.
Głowa Caroline przechodziła ode mnie do Gideona.
- Czy coś mnie pominęło? – spytała.
- Czy coś cie pominęło? – drażniłem się z nią – Tak! Wtedy gdy uciekłaś.
- Ooo… - wydawała się być zawstydzona.
- Nie masz czego się wstydzić skarbie -  mężczyzna pocieszył moją ukochaną – Zazdrość to normalka. – Wzruszył ramionami i spojrzał na Sally.  – Moja żona i ja kłócimy się na okrągło, lecz kochamy się i to przezwycięża wszystko.
Zdziwiły mnie jego słowa, Caroline zresztą też, tyle, że tym, że Sally jest jego żoną.
- Ona…- wskazała palcem na wampirzycę – jest… twoją… żoną?
- A jakże inaczej?!
Niepokoił mnie przebieg wydarzeń. Czułem, że cos się szykowało. 
Wyciągnąłem rękę do dziewczyny siedzącej przy barze.
- Chodź Caroline. Wracamy do domu.
Jak zahipnotyzowana podała mi rękę i poszła za mną do auta.
Gideon  i Lori zostali w lokalu rozwiązując swoje własne problemy.



***



Caroline leżała na łóżku i przyswajała zdobyte informacje.
- Więc nic cie z nią nie łączy, tak? – spytała po raz setny.
-Nic. – Stwierdziłem dobitnie. – Okazało się, że po moim odejściu Gideon ją znalazł, zakochał się w niej, zmienił jej wygląd i przemienił w wampira.
Wciąż nie dawała za wygraną.
- Ale widziałam jak na ciebie patrzy…
- A czy ja na nią patrzyłem z uczuciem? Nie. – zrobiłem chwile przerwy, by przemyślała to co powiedziałem -  O Gideona też nie jestem zazdrosny. -Spojrzała mi w oczy – Daj spokój Caroline.
Zastanawiała się przez dłuższą chwilę. Za to ja pozwoliłem sobie na nacieszenie wzroku widokiem jej ciała.
- Dobra – powiedziała w końcu.
- Świetnie.
Położyłem się koło niej.
- Myślę, że już czas.
- Czas na co?
- Na dziecko. – odparła
Wpatrywałem się w nią oniemiały.
- Serio?
- Odpowiedź: tak czy nie?
- Tak – odpowiedziałem bez namysłu.
Rzuciła się na mnie i zaczęła całować namiętnie.
- Takiej odpowiedzi się spodziewałam.
Usiadła na mnie, a pocałunki stały się bardziej natarczywe, ale w jakimś sensie radosne.
Caroline zaczęła rozpinać guziki mojej koszuli. Zrobiła to szybko i z gracją.
Później była moja kolej. Rozerwałem jej cieniutką różową koszulkę, po czym zauważyłem ,iż szorty już leżą na podłodze.
Przeniosłem się na górę i wszedłem w nią.
Po całonocnym „godzeniu się” padliśmy wykończeni.  Jeszcze nigdy nie byłem tak szczęśliwy i zaspokojony. 


Kochani, kolejny raz muszę was przepraszać za tak długie nie dodawanie rozdziałów. 
Proszę nie rezygnujcie z Klausa&Caroline, tylko wpadajcie i sprawdzajcie czy nie dodałam czegoś nowego. Czasami mogą być tak długie przerwy jak ta. No niestety, też nie jestem z tego zadowolona. 
Rozdział dedykuję Vamp-miss i Angel Madame ta to że... same wiedzą za co ;*
Proszę o komentowanie, chce wiedzieć ile osób po tak długiej przerwie jeszcze czyta te opowiadanie. 
Dzięki za to że ze mną jesteście :* 

 

piątek, 31 sierpnia 2012

Nowe blogi!

Moim drodzy,
serdecznie zapraszam was do mojego nowego bloga z opowiadaniem:  http://stories-of-thepast.blogspot.com/

Jest już zapowiedź i stronę z bohaterami. W najbliższym czasie dodam nowy rozdział tu i tu.
                                                                                     MordSith :D

A to nowy blog Vamp-miss :http://dark-hunks.blogspot.com/

sobota, 25 sierpnia 2012

Rozdział IX


Klaus:
-Rozpieprzyłaś mi drzwi!!
- To ze mną miałeś być – wrzasnęła. Puściłem Caroline i podszedłem bliżej wampirzycy.
- Co ty pierdzielisz? – Odezwał się Damon.
Teraz zwróciła się do niego.
-To ze mną miał być, to mnie obiecał kochać, nie ją! – Wskazała palcem na mnie – To ze mną chciał mieć dzieci. Obiecał.- Dodała szeptem.
Cholera jasna! Nic jej nie obiecywałem, nawet z nią nie byłem, to, co nas łączyło to przyjaźń. Znałem ją pół wieku! No dobra może trochę dłużej, ale mniejsza z tym.
-Co to ma znaczyć – po tonie głosu Caroline zorientowałem się, że zdenerwowała się nie na żarty.
- Spokojnie, kochanie, zaraz to wyjaśnimy. Sally! Ja nawet z tobą nie byłem, nigdy nie dałem ci żadnego sygnału, więc proszę, opuść mój dom.
-Zaraz ci dam dom.
Pobiegła w wampirzym tempie do strzaskanych drzwi wejściowych, złapała kawałek drewna, wróciła i wbiła mi go w brzuch.
-Może to nauczy cię nie kłamać.
- Alee… - zaschło mi w ustach. Poczułem straszny głód. To było jakby z mojego ciała zniknęła wszelka krew i woda. Caroline podbiegła do mnie, ale ja już upadłem.  Ukochana wyrwała kołek z mego brzucha i od razu poczułem się lepiej.
- Co to, na wszystkie duchy było? – Powiedziałem pomiędzy kaszlnięciami. – Gdzie jest Sally?
- Nie odzywaj się teraz, zaraz przyniosę ci trochę krwi. – Pokiwałem głową.
Sally stała przy kopi obrazu „Starca” Leonarda da Vinci, ciężko dysząc.

Caroline:

Klaus został zraniony. Sama rana to nic, lecz kołek prawie go zabił. Jak najszybciej musiałam dostarczyć mu, choć kilka kropli krwi. Idąc do spiżarni po zapasy, zadawałam sobie pytanie: Jakim cudem zwykły kawałek drewna mógł powalić Pierwotnego?
Chwyciłam torebkę z czerwoną substancją i pognałam na górę. Do Klausa.
Siedział oparty o ścianę, a koło niego kucali Elijah i Rebekha. Sally po drugiej stronie pomieszczenia starała się zapanować nad swoim gniewem.
Rzuciłam Elijahowi torebkę. Gdzieś z tyłu głowy usłyszałam słaby głos. Głos Stefana.
(S)– Co się dzieje?
(C)- Klaus został ranny. Psychopatka Sally chciała go zakołkować i omal jej się to udało.
(S)- Zwykłym kawałkiem drewna?
(C)- Coś tu jest nie tak. Gdzie jesteś?
(S)- Przy wejściu.
(C)- Na co ty czekasz? Przychodź tu! – Coś sobie uświadomiłam – Chwila, moment. Czemu cie nie było na kolacji?
(S)- Nie byłem zaproszony – coś mi nie pasowało.
(C)- Ach – nie miałam do niego siły. Był moim przyjacielem od samego początku mojego wampirzego życia. Pomógł mi kontrolować się, dalej egzystować. – Dobra, przyłaź tu!
Zwróciłam się do Sally.
- Masz duże kłopoty kochana – nie mogłam powstrzymać się od nutki złośliwości w głosie.
- Jeszcze zobaczymy. On jeszcze z wami nie skończył. – Prychnęła.
- Jaki on?
Ale dziewczyna nie zdążyła odpowiedzieć, bo do Sali wparował Stefan. Rozejrzał się po osobach zebranych w pomieszczeniu. Jego wzrok spoczął na dłoni Eleny. Ujrzał pierścionek. Wpadł w szał. Z ogromną szybkością chwycił kawałek drewna, który wyrwałam Klausa i rzucił się na Damona.
Twarz młodszego Salvatore wyrażała ból i wściekłość. Strata Eleny musiała być dla niego niczym ostateczny cios, kołkiem w serce. Jeszcze nadzieję, ale jak to kiedyś powiedział Damo: „Nadzieja to suka”
Elena krzyknęła na Stefana, a Damon robił sprawne uniki niczym Mamed Kalidov. Młodszy z braci obrócił się i dźgnął brata pomiędzy żebra. To cud, że nie trafił w serce. Niebieskooki upadł z głuchym dudnię ciem na podłogę. Elena uklękła nad nim i wyciągnęła kołek. Położyła sobie jego głowę na kolanach i głaskała po czarnej czuprynie. Wszyscy przyglądali się tej scenie oniemieli, a dziewczyna patrzyła na Stefana z wyrzutem i bólem.
- Jak mogłeś!? – Krzyknęła.
- Ja… to… - próbował się usprawiedliwić.
- To twój brat! To, że jego wybrałam nie znaczy, że możesz robić tak okropne rzeczy. Czy już całkiem straciłeś swoje człowieczeństwo? Myślałam, iż w końcu zmądrzałeś. 
- Ja… - nie dała mu dokończyć.
- Wyjdź, Stefan – dodała spokojniejszym, załamującym się głosem – Rób, co chcesz.
Chłopak włożył ręce do kieszeni czarnych jeansów.
- Czyli sprawa jest zakończona? – Było to bardziej stwierdzenie niż pytanie.
- Zawsze będę cię kochać i będziesz zajmował w moim sercu szczególne miejsce. Ale to Damon wygrał wojnę, ty jedynie poszczególne bitwy.
Wyglądał w tym czasie jak kupka nieszczęścia. Zrezygnowany schylił głowę na pożegnanie i wyszedł.
Podeszłam do Klausa i mocno go przytuliłam. Dwójka jego rodzeństwa chwyciła Sally i przygwoździła ją do ściany zważając, że straciła czujność i stała się łatwym celem.
- Zanieście ją do podziemi. – Powiedziała hybryda.
Spojrzałam na Elenę i Damona. Dziewczyna karmiła go swoją krwią, dzięki czemu powinien szybciej dojść do siebie. No to się nazywa oddanie, tyle, że jak dotąd to był Stefan, a nie Damon.
Moja mama została wyciągnięta z tego zamieszania przez Josepha, za co byłam mu bardzo wdzięczna.


***


Klaus:
Sally zwisała z sufitu przywiązana nadgarstkami do haka. Próbowałem dowiedzieć się, kim jest tajemniczy „on” i czemu się tak zachowywała, lecz jak na razie, moje wysiłki szły na marne.
Pojękiwała cicho z bólu. W tym jej grymasie twarzy widziałem coś znajomego. Zaczęła pleść głupoty o stracie męża, zabójstwach, swoim beznadziejnym życiu.
Nagle mnie oświeciło. Czyż by to była ona? W tamtej chwili cieszyłem się, że Caroline poszła coś przekąsić.
Jeśli się nie myliłem, to Sally była nie tylko moją znajomą, ale ukochaną z przeszłości.
 Opowiadałem Caroline o latach 50, tyle, że bez konkretnych szczegółów. Wiedziała o mojej nieoddanej miłości.
Przemyślawszy wszystko po kolei, doszedłem do wniosku, że Sally jest Lori i na odwrót. Nie chciałem przeżywać tego jeszcze raz. Po tych wszystkich moich porażkach odpuściłem i postanowiłem, że od tamtej pory będę robił to, co wychodziło mi najlepiej, a mianowicie: wzbudzał strach.
- Lori – wyszeptałem przerażony.
Wampirzyca usłyszała mnie i podniosła wzrok na moją postać.
- Poznałeś mnie. – Nic nie odpowiedziałem, więc ciągnęła dalej. – Nie dziwi mnie to. Zawsze odznaczałeś się swą inteligencją. - Spojrzała na miejsce rany na moim brzuchy. – Wyleczyłeś się już.
Zmieniła temat, postanowiłem się dostosować.
- Tak, ciekaw jestem, jak to się stało, że zwykły kawałek drewna mógł mnie powalić. Jestem Pierwotnym.
- Oczywiście – wydawała się całkiem zdrowa, choć po wyjściu Damona i Eleny, Elijah i Rebekha zawlekli ją do lochów. Od tej pory torturowałem ją, próbując wyciągnąć z niej jakieś informacje. Caroline już nie dawała rady i wyszła pod pretekstem doskwierającego jej głodu. Nie miałem jej tego za złe. – Masz w swoim domu zadziwiającą kolekcję Białego Dębu. A to drzwi, stół, łóżko. Pełno go tutaj.
- Chyba sobie żartujesz. – Bardziej, jako stwierdzenie.
 - A jednak.
Nastała cisz. Musiałem przyswoić sobie otrzymane wiadomości. Sally uśmiechała się złośliwie.
 Zmieniła się. Kiedyś, jako Lori, była przemiłą, wrażliwą, zamkniętą w sobie osobą. Gdy spotkałem ją pierwszy raz, siedziała na schodach swego domu i rozpaczała nad stratą męża. Podszedłem do niej i przytuliłem. Ona nie przestraszyła się nieznajomego, tylko przyjęła pomoc. 
- To może zabrzmieć podle, ale muszę zapytać. Czemu ty jeszcze żyjesz?
- Jakieś trzy tygodnie to twoim wyjeździe, przyszedł do mnie pewien mężczyzna. Nie przedstawił się. Powiedział, że to zbędne i dowiem się w odpowiedniej chwili. Spytał, czy chce się zemścić za śmierć, która wyrządziła tyle szkody w moim życiu. Szczerze mówiąc długo nie podejmowałam decyzji.
I tak zabrał mnie z Chicago, gdy wyjeżdżał. Nie wiedziałam, co chce ze mną zrobić, lecz miałam do niego pełne zaufanie z jakiegoś powodu. 
Pewnej nocy w motelu, w którym się zatrzymaliśmy, usłyszałam krzyki. Wstałam z łóżka i pobiegłam w koszuli nocnej na korytarz. Gideon przygniatał jakąś kobietę swoim ciałem. Głowę pochylał nad jej szyją. Uciekłam przerażona do swojego pokoju. Niestety zauważył to i pognał za mną. Przygwoździł mnie do szafy i czule starł czubkiem dłoni łzy spływające z mojego policzka. Zaskoczył mnie ten akt miłosierdzia po tym, co zobaczyłam.
Spytał czy dalej chce zemsty. Odparłam, że nie jestem już taka pewna. Zaśmiał się cicho i pogłaskał po włosach. Wtedy dowiedziałam się, że będę taka jak on, tylko musimy zrobić małe zmiany. Chodziło mu o mój wygląd.
Był jak współczesny chirurg plastyczny. Nawet nie bolało. Po paru miesiącach leczenia uznał, że jestem już gotowa. Moja twarz wyglądała całkiem inaczej, nie poznawałam samej siebie, gdy patrzyłam w lustro.
Pewnego dnia w pewnym z moteli, w których się zatrzymaliśmy, Gideon położył mnie na łóżku. Myślałam, że będzie zwyczajny sex, on jednak pochylił się nad moją szyją, tak jak zrobił to z tamtą kobietą i wbił się z w nią zębami. Pił moją krew bez opamiętania. Gdy zostały we mnie blade iskierki życia oderwał się, ugryzł swój nadgarstek i zakazał z niego pić. Poczym wyjął za paska nóż i dźgnął mnie nim prosto w serce. – Spojrzała na mnie po długim wpatrywaniu się w podłogę. – Wiesz dobrze, co się dzieje podczas i po przemianie. Gideon zaopiekował się mną.  Z czasem staliśmy się dla siebie bliżsi. Zakochaliśmy się w sobie. – Po dłuższej ciszy powiedziała głosem ociekającym jadem – Już wiesz wszystko, czego chciałeś. Wypuść mnie.
Zastanawiałem się przez chwilę, co zrobić. Sally udało się mnie wyprowadzić z równowagi.
- Dlaczego tak wykrzykiwałaś „To ze mną miałeś być” i tak dalej?
-Gideon powiedział żebym była przekonująca w swojej roli.
- Aha. To skąd wiedziałaś, że w moim domu jest Biały Dąb?
- Gideon mi powiedział.
- Mam jeszcze jedno pytanie.
- A mianowicie?
- Kim jest ten twój cholerny Gideon i czego tutaj szuka?
Pokręciła głową.
- I tak nie uwierzysz?
- Wypróbuj mnie. – Machnąłem ręką, a ona westchnęła.
- Gideon jest pierwszym wampirem. Wbrew powszechnemu mniemaniu to on jest pierwszym w Rodzinie Pierwotnych. Mikael od niego dowiedział się o klątwie, więc to jego tak naprawdę możesz winić za to…, czym jesteś. Chce się na tobie zemścić. Sama nie wiem, czemu, ale od paru lat na ciebie poluje. Współpracował z twoim „ojcem”, a ty go zabiłeś, więc może, dlatego.
- Jak to pierwszym wampirem? – Usiadłem z wrażenia. Nie sądziłem, że Sally zdoła mnie zaskoczyć, czym kol wiek, a tu taki news.
- Jest bratem Mikaela, czyli twoim wujem. Zmienił tylko imię.
 - Ale przecież Gabriel, mógł chodzić w słońcu.- Dopiero później uświadomiłem sobie jak głupia była moja wypowiedź.
- Wiedźma zrobiła dla niego pierścień.
- Ale przecież… - nie mogłem w to uwierzyć.- Gdzie on jest?
- Tego ci akurat nie mogę powiedzieć. Wiesz… sekret. A teraz jak sobie wszystko wyjaśniliśmy- spojrzała na sznury pętające jej nadgarstki- mógłbyś mnie rozwiązać? To cholerstwo cholernie piecze.
Zignorowałem ją i wyszedłem z pomieszczenia by wspiąć się po schodach na górę i tam pocieszyć się w ramionach Caroline.
Niestety, Elijah oznajmił mi, że moja ukochana wybiegła w wielkim pośpiechu z posiadłości. Sally, Lori czy jak jej teraz było na imię, przesłuchiwałem ponad dwie godziny a Caroline uciekła jakąś godzinę temu. Oznaczało to , że usłyszała początek naszej rozmowy.
Mogła być tylko w jednym miejscu.



Strasznie was przepraszam za tak długą nieobecność i obiecuję, że to się już nie powtórzy. Dla pocieszenia mam długi rozdział i nieco zmieniony szablon. Później dodam jeszcze małe zmiany. 
MordSith

ps. dzięki Vamp-miss za pospiesznie mnie :D*

piątek, 1 czerwca 2012

Rozdział VIII


Caroline:
Klaus zaciągnął mnie do kilku różnych sklepów. Kupił sobie dwie nowe koszule i czarne bardzo eleganckie spodnie. Uparł się, że muszę mieć jeszcze jedną sukienkę. Do kolan, lekko rozszerzaną, kolor: takie jakby fiołki z koronką. Do przyjęcia zostały jeszcze 3 godziny, więc postanowiliśmy przysiąść w jednej z kawiarni, którą mijaliśmy wracając do Mystic Falls. Zamówiłam podwójne latte z śmietanką.
Usiedliśmy na zewnątrz, wchłaniając promienie słoneczne. Klaus wpatrywał się we mnie intensywnie. Czuł, że coś mnie męczy. Chciałam już od dłuższego czasu o tym z nim porozmawiać. Myślałam, że on tego chce, ale wciąż nie byłam pewna.
-Chciałabym z tobą porozmawiać.
- Wiem.- Rozsiadł się wygodnie.
- Skąd? – Byłam szczerze zdziwiona.
- Podsłuchiwali ciebie i Elenę w barze. Damon, gdy usłyszał jak Elena opowiada o nim, jako ojcu… poruszyło go to. Dlatego się … mnie upił. Zgaduję, że i ty chcesz wiedzieć czy i ja chcę być ojcem, prawda?
Byłam zszokowana. Jak oni mogli nas podsłuchiwać! Z tego, co Klaus mówił, słyszeli tylko początek rozmowy. Czyli nie wiedzieli, że ja chce mieć bobasa.
- Tak to prawda. Ale nie powinieneś tego robić.
- Podsłuchiwać? Damon mi wszystko powiedział. Ja byłem temu przeciwny.
- Acha. – Coś mu nie wierzyłam – A więc jak?
- Czy chcę zostać tatą? – Zastanawiał się przez chwilę – A ty chcesz zostać matką?
- Odpowiedziałeś pytaniem. – Spojrzałam na niego ostro.
- Myślę, że 1000 lat doświadczenia przygotowało mnie do tego. Więc tak.
Rzuciłam mu się w ramiona.
- Chyba się cieszysz – śmiał się i tulił mnie do siebie.
- Nawet nie wiesz jak bardzo. – Odetchnęłam. Wróciłam na swoje miejsce i upiłam gorącego napoju z kubka. – Więc, kiedy mamy pierwszy dzień wiosny?
- Był on wczoraj – zobaczył moje przerażenie w oczach – Nie, nie bój się. O dziecko możemy się starać o tydzień.
- Damon wie?
- Tak. Pytał się mnie i Josepha.
Pokręciłam głową.
- Dobra, nie opowiadaj.
Dopiłam napój.
-Skończyłam. – Oznajmiłam wstając od stolika.
- Więc, wracamy do mojego… naszego domu – ukłonił się lekko i wziął mnie pod rękę.
- Pozwoli pani?
- Oczywiście.

***

Do rozpoczęcia kolacji zostało jakieś 20 minut, a ja byłam w proszku. Do pokoju wparował Klaus ubrany już w swoje nowe spodnie i koszule. Popatrzył na mnie z uśmiechem, widząc, że stoję w samej bieliźnie.


Klaus:
Goście zaczęli się schodzić. Caroline stała koło mnie. Wcześniej pomogłem jej w wybraniu stroju. Kompletnie nie wiedziała, co ma na siebie włożyć. W końcu zdecydowała się na sukienkę, którą dla niej kupiłem dzisiejszego poranka.
Brakowało tylko Elijaha. Zebraliśmy się w wielkim holu. Damon jak zwykle, nie omieszkał częściowo osuszyć moich zapasów Burbona.
- Twój brachom, coś się spóźnia – coraz bardziej traciłem kontrolę. Zadawałem sobie pytanie:, „Po co Caroline go zaprosiła?” Ale było za późno.
- Dołączy do nas później. – Wskazałem na jadalnie - Proszę, może pójdziemy coś zjeść?
Wziąłem pod rękę Caroline. Chciałem jej matkę by zapunktować, ale Elizabeth nie wiedzieć, czemu przyszła z… Josephem. Sam byłem szczerze zaskoczony. Jej córka także, cały czas zerkała na nich z zaciekawieniem.
Usiedliśmy przy wielkim dębowym stole. Kochałem dęby, a najstarszy z ich rodzaju mógł mnie, jako jedyny zabić. Rebekha nie znalazła go jeszcze, więc poprosiłem Elijaha by jej pomógł. Na razie dokopali się do jakiś starych podań.
- Czy to dąb?- Spytał Joseph.
- Tak, z lasu naprzeciwko. Zasłaniało mi widok, więc wyciąłem je i posłużyłem, jako materiałem pracy…
- Homary! – Wykrzyknął Damon przerywając mi.
Przed nami pojawiły się posiłkiem. Rebekha. Spojrzałem na siostrę karcąco, na co ona uśmiechnęła się triumfalnie.
- A gdzie pieczeń jagnięca? – Caroline nie była oburzona, raczej lekko podenerwowana.
- Uznałam, że to będzie lepsze. Nie potrzebne nam jakieś wiejskie jedzenie.
- Myślałam, że to uzgodniłyśmy.
Czułem to, zaraz się rozpęta piekło. Damon opanował sytuację mówiąc, że na pewno jagnięcina też by pasowała, a może i by była lepsza i czy nie może dostać więcej koniaku. Polałem mu i uśmiechnąłem się porozumiewawczo.
Kilka chwil później dołączył do nas Elijah przepraszając za spóźnienie, wymieniając przy tym ledwo zauważalne spojrzenie z Eleną.


Caroline:
Przy stole panowała miła atmosfera, Rebekha przestała mi docinać, co w pełni wystarczyło. Gawędziliśmy, śmialiśmy się itp. Co jakiś czas spoglądałam na moją mamę i Josepha. Kto by pomyślał?! No, ale nim się dowiedziała, że Damon jest wampirem tez się z nim przyjaźniła. W tym przypadku to chyba coś więcej niż wspólne rozmowy. Ci Salvatorowie to źli ludzie – pomyślałam.  Wmaszerowały desery. Wyglądały wspaniale. Spojrzałam na Elenę i Damona, i ujrzałam ich miłość, choć czułam, że moja przyjaciółka coś ukrywa (byłam tego pewna jak niczego innego) Ta dwójka darzyła się szczerym uczuciem.
Po czym mój wzrok skrzyżował się ze wzrokiem Klausa. Jego oczy miały ten sam błysk namiętności, co Damona. Chyba jednak coś z tego będzie – uśmiechnęłam się mimowolnie.  
Nicolaus powoli wstał, odkrząknął i stuknął w kieliszek wina. Wszyscy zamilkli i zwrócili się do niego. Stał niechlujnie, co nadawało mu uroku.
- Dziękuję wam moi drodzy, że dzisiaj tu przybyliście. Co do tego, co mam powiedzieć mam poważne plany. Po części to dzięki wam jeszcze żyję, więc jestem wdzięczny. Myślę, że nasza matka jest psychopatką, ale nas kocha. – Zwrócił się do mojej mamy – Matka Caroline, też jest na swój sposób chora – zaśmiał się – np. zadając się z Josephem, ale to ona ma klucz do serca swojej córki. – Podszedł do mnie i ukląkł na jedno kolano, wyciągając coś z kieszeni. – Caroline Forbes, czy zechciałabyś się ze mną związać?- Wezbrały mi łzy i popłynęły strumieniami.
- Oczywiście – zaśmiałam się przez morze słonego płynu.
Klaus wsunął mi na palec pierścionek zaręczynowy. Był śliczny, staromodny z błękitnym jak ocean kamyczkiem. Chwycił mnie w ramiona i wyszeptał:
- Zawsze i na zawsze.
- Stary! Mieliśmy to zrobić razem – oburzył się Damon.
- Co?! – Wykrzyknęła, Elena.
Zmieszał się. Podszedł do niej jak wcześniej Klaus do mnie i spojrzał je głęboko w oczy.
- Wyjdziesz za mnie?
- Tak!! – Dziewczyna rzuciła mu ręce na szyje i głośno się śmiała. – Tak!
- Świetnie – pocałował ją namiętnie i przytulił.
Moja matka głos no płakała, Joseph ją obejmował, a Rebekha, z (co zdziwiło mnie bardzo) wesołym uśmiechu klaskała wraz z opanowanym, lecz zadowolonym Elijahem.
Nagle usłyszałem trzask drewna i wywarzając drzwi weszła Sally.





I co wy na to? Trochę się wyjaśniło. W następnych rozdziałach pojawi się nowa postać i możecie się spodziewać jakiegoś fajnego faceta ;) Aaa! I rozwinę wątek Elena + Elijah. Sama jeszcze nie wiem co z tego wyniknie, ale wena zdziała wszystko.
Jak się podoba? Szczególne podziękowania dla : Klaus.♥, Daga25, Esther i blueberrystyle za komentowanie.
I jedno szczególne podziękowanie dla mojej kochanej Vamp-miss ! Za pomoc i przerwy spędzone na rozmyślaniu nad kolejnymi scenkami zarówno do mojego jak i jej opowiadania.
Zapraszam do komentowania
MordSith

niedziela, 27 maja 2012

Facebook

Nasz blog ma swoje miejsce na Facebooku. Jeśli macie konto to polubcie i piszcie posty. Mam nadzieję, że się postaracie.
Klaus&Caroline
Co do rozdziału VIII, to postaram się go dodać jakoś w tygodniu. Strasznie przepraszam was za nieobecność.

poniedziałek, 7 maja 2012

Rozdział VII

Caroline:
Szłam pewna siebie, ciągnąc za sobą Klausa. Czułam że jest niechętny. Nieudany początek zapunktował, choć Joseph był całkiem miły.Nasza znajomość nie była długa no ale wszystko można zmienić.
Podeszłam do stołu bilardowego i entuzjastycznie przywitałam Elenę i Damona. Ku mojemu zdziwieniu, Klaus też. Więc miał uprzedzenie tylko do Josepha.
- Dołączycie się? - spytał Damon wskazując na kije bilardowe.
-Jasne. - powiedział Klaus.
- Uwielbiam bilard.
- No właśnie wiem. - mrugnął do mnie. - Tyle, że ja nie umiem.
- Nauczę cię.
- Naprawdę? Jestem ciężkim uczniem.
- To nie ma znaczenia kotku.
- Zobaczymy.- tylko wzruszył ramionami.
Czas mijał szybko. Klaus całkiem dobrze sobie radził, w każdym razie Damon lekko powiedziawszy go wkur**** , a on groził że wypruje mu wątrobę. Takie tam przyjacielskie sprzeczki. Ja i Elena rozmawiałyśmy i śmiałyśmy się, bo ostatnio jakoś nie miałyśmy czasu na spotkanie. Ona zajmowała się Damonem,  Damon nią i Josephem, a ja Klausem i moją mamą.
Gra skończyła się wygraną Damona, który skakał , śmiał się i wrzeszczał:" Pokonałem hybrydę". Podszedł do Klausa.
- Stawiam kolejkę.
- Cztery.
- Dobra.
Ja i Elena stałyśmy ramię w ramię i słuchałyśmy oniemiałe.
- Oni się nie kłócą. - powiedziałam.
- No właśnie.
- Słyszałem to Blondi. - krzyknął Damon.
Pokazałam mu środkowy palec.
- Kochanie. - upomniał mnie Klaus.
- Dobra. - poddałam się.
- Nick, chodź! Szkocka stygnie.
- Wybaczą panie.
Pocałował mnie w czoło i odszedł by dołączyć się do Damona, który już siedział przy ladzie z Josephem. Byłam ciekawa czy Elena dowiedziała się o pokrewieństwie obu panów.
- Możemy pogadać?- z zamyślenia wyrwała mnie moja towarzyszka.
- Jasne.
Usiadłyśmy na naszym stałym miejscu, zawołałyśmy kelnera i zamówiłyśmy koniak.
- Jak się sprawy mają? - spytałam po dwóch szklankach trunku.
- Wiesz, że Joseph jest dziadkiem Damona, prawda? - pokiwałam głową.- To jakiś obłęd. Ty wiesz czego Joseph ode mnie oczekuje? Chce bym miała dziecko z Damonem.
- A ty tego chcesz? Co na to Damon?
Bawiłam się butelką, a ona patrzyła się intensywnie w swoją szklankę.Szybko ją podniosła i wypiła do dna.
- Damon - zaśmiała się smutno. - Damon twierdzi że go pragnie, ale znasz go. W każdej chwili może zmienić zdanie.- Popatrzyła na panów przy barze- A ja... hmm... chyba chce mieć dziecko. Kocham Damona, a Joseph mówi, że do złamania klątwy będzie potrzebne tylko kilka kropli krwi.
- To w czym problem? - polałam nam obu, bo widziałam , że Elena jest zdenerwowana.
- Nie wiem, czy powinnam. Niby oboje tego chcemy, ale jestem jeszcze za młoda. Chciałabym dorosnąć, posmakować życia.
Musiałam ją jakoś przekonać. Mnie samą czeka jeszcze podobna rozmowa z Klausem. Wiedziałam czego chcę, ale nie wiedział cze on. Miałam wrażenie , że samotność daje mu w kość. Zawsze mówił, że chce jedynie by jego rodzina była razem. Niestety nic z tego nie wyszło.
- Bycie matką pomorze ci spełnić marzenia. I jestem przekonana, że Damon byłby wspaniałym ojcem. Wyobraź sobie. Jak dla mnie to całkiem nie zła perspektywa .
Uśmiechnęła się na myśl o Damonie bawiącym się z maluchem, uczącym go jak być taki jak tatuś.
- Na pewno byłoby ciekawie - zaśmiała się- Dzięki, że mnie wspierasz.
- Służę pomocą. - podniosła szklankę. - Zdrowie. Za twoją córkę... czy syna.
Elena posłusznie zrobiła to samo.
 - Za mojego syna.
- Przechyliłyśmy szklaneczki. Tak butelka koniaku skończyła się w pół godziny. Było już około 2 nad ranem, kiedy Klaus zawołał do mnie.
 - Kochanie, pomóż mi wstać.
Jego pijacki ton i śmiech Damona mówił sam za siebie. Salvatorowie upili mi Pierwotnego.
 - Wiesz, musisz w Damonie jeszcze zwalczyć alkoholizm.
 - On jest trzeźwy, zawsze jest. naprawdę ciężko jest go upić.
- Jego tak, ale Klausa już nie. Spójrz na niego.
 Zerknęła w stronę chwiejącego się Klausa.
- No może masz racje. Damon przesadził. Obiecuję, że pożałuje jak wrócimy do domu.
Poszłam z westchnieniem w stronę baru. Chwyciłam hybrydę pod ramię.
 - Przesadziłeś Damonie. - powiedziałam zwracając się do wampira.
- Teraz jest już mój. Upiłem go szkocką.
Przybił piątkę z Josephem.
- Dobra robota.
- To moja  krew. Jestem z niego dumny.
Udał wzruszenie.
- Och dziadziu.- padli sobie w ramiona.
Westchnęłam tylko i pomogłam Klausowi się podnieść. Skierowaliśmy się w stronę wyjścia.
- Na razie.- krzyknęłam do Eleny i zatrzymałam się przypominając sobie o kolacji. - A, właśnie. Przyjdziecie do nas na kolację? Oczywiście Joseph też jest zaproszony.
Poderwali się i spojrzeli ze zdziwieniem.
- Umm... Chętnie - uśmiechnął się Damon - na pewno możecie nas oczekiwać. - i ukłonił się.

***

- Gdzie masz kluczyki?- dopytywałam się.
Już od jakiś 15 minut staliśmy na parkingu. Nick opierał się nonszalancko o swoje cacko, aby się nie przewrócić, a ja z założonymi rękami próbowałam zdobyć kluczyki do auta. Za każdym razem żądał pocałunku.
- Pocałuj mnie, a wszystko będzie twoje. - powiedział wskazując na Cadillaca.
- Jesteś pijany, nie będę cię całowała! Nie chcę też twojego drogiego samochodu.
- Och, daj spokój. - spróbował do mnie podejść, ale jego własne nogi mu na to nie pozwoliły, więc runął na mnie, twarzą prosto w dekolt gorsetu. - Ups. - zachichotał i złożył krótki pocałunek na mych piersiach. Mimo moich wielkich starań zadrżałam  - Acha!!To jest twój słaby punkt. Pożądanie.
- Klaus - głos mi zadrżał - Daj mi kluczyki.
 - A, co z ... - uformował usta i przymknął oczy do całowanie.
- Ugh...- krzyknęłam - jesteś niemożliwy. - Dobra, ale jak już dasz mi kluczyki i wsiądziesz do samochodu.
Zastanawiał się chwilę. Alkohol niezbyt dobrze na niego wpływał. Na pewno nie a jego inteligencje, którą był wspaniale obdarzony.
- Dobrze. - podał mi kluczyki.
Po wielu próbach, wreszcie udało mi się władować Klausa na tylne siedzenie. Miałam nawet pomysł by wrzucić go do bagażnika , ale szybko go odrzuciłam myśląc o tym w jakim stanie byłby po podróży.
Usiadłam za kierownicą, włożyłam kluczyki do stacyjki i odpaliłam silnik. Ulice były dość ruchliwe, ale spokojnie mogłam rozpędzić się do 100km/h. Nick z tyłu zaczął coś niewyraźnie mamrotać. Obejrzałam się i zobaczyłam jak wkłada sobie na głowę moje nowe figi. Przy tym się głupkowato uśmiechał. Podniósł ręce do góry i nagle się wyprostował chcąc pokazać swoje dzieło. Rąbnął głową o dach auta i przy tym go wygiął. Stęknął głośno. Westchnęłam. 
- A co z buzi-buzi?
- Zdejmij te figi z głowy. - zaśmiałam się.
 Z wyraźnym problemem rozplątywał materiał.
- Nie dostanę nagrody, prawda?- spytał Klaus płaczliwym głosem.
- Nie.
Uśmiech nie schodził mi z twarzy.


Klaus:
Ból głowy nie pozwalał mi się skupić. Nawet wiązanie sznurówek sprawiało mi kłopoty. Zabiję Damona - pomyślałem. 
Nagle do pokoju weszła Rebekha, a za nią Caroline, obie z kwaśnymi minami. Kłóciły się, czułem że moja głowa zaraz wybuchnie.
- Nick, powiedz swojej blondi, że pieczeń jagnięca jest nieodpowiednia, nudna.
- A co z twoimi homarami?  Nikt nie wie jak je jeść!
- Panienki!! Proszę was, zamknijcie swe szanowne jadaczki! - trzymałem się za głowę i dopiero teraz zauważyłem że nie założyłem koszuli.
Zamilkły. Nareszcie. Myślałem, że ten moment nigdy nie nastąpi. Podszedłem do szafy by znaleźć jakąś świeżą koszule. Przez te ostatnie dni nie miałem czasu na pranie. Załamałem ręce.
- Idę do sklepy, muszę kupić sobie jakąś koszulę, czy coś.- założyłem wczorajszą i skórzaną kurtkę.- Caroline - zwróciłem się do dziewczyny. - Czy zechciałabyś mi towarzyszyć?
- Chętnie, ale tu jest jeszcze tyle do zrobienia... - nie dałem jej dokończyć.
- Daj spokój, Rebekha da sobie radę ze wszystkim. - teraz poważne spojrzenie spoczęło na mojej siostrze - Prawda siostro?
- Prawda Nick. - triumfalny uśmieszek nie schodził jej z twarzy.
- Proszę tylko byś podała pieczeń jagnięcą. Caroline ma rację, nikt z naszych gości, nie będzie wiedział jak się je je.
- Oczywiście. - powiedziała przez zaciśnięte zęby. Gniew z niej kipiał. Energicznym ruchem otworzyła drzwi, wyszła i trzasnęła nimi.
- Nie przejmuj się nią. - próbowałem jakoś pocieszyć Caroline.
- To nic takiego. Zastanawiam się tylko czemu ona nie znosi mnie aż tak bardzo.
- Nie nie znosi cię. Jest po prostu zazdrosna o to, że teraz to z tobą spędzam czas .
- Więc może oddam jej trochę czasu. Mogę cię odstąpić na parę sekund.
 Podeszła do mnie i chwyciła za kurtkę by zbliżyć swoją twarz do mojej.
- Mowy nie ma. Opiekowałem się Rebekhą przez 1000lat. Chyba będzie umiała sobie poradzić beze mnie. - wymruczałem przy jej wargach. Nasze usta niemal się stykały.
- Jesteś pewien?
- O tak.
Pocałunek był powolny, namiętny. Języki toczyły bój. Nasze ciała stykały się w każdym najmniejszym fragmencie. Z westchnieniem zdjąłem ręce Caroline, które założyła mi na szyję.
- Co się stało? - spytała zdezorientowana.
-  Wiesz, że to nie może trwać wiecznie, prawda?
- Co chcesz przez to powiedzieć? - zmrużyła oczy.
- Chce przez to powiedzieć najdroższa, że nie jestem do końca pewien o słuszności naszego związku. Przede wszystkim, jestem dla ciebie ciut za stary. - uśmiechnąłem się się smutno. - No i masz Tylera.- spojrzałem w jej śliczne oczy przepełnione strachem i bólem.
- Tyler już dawno mnie stracił, ponownie mnie gryząc.To ty mnie uratowałeś i to wielokrotnie. Nie Tyler. To ty wydajesz się szczerze mnie kochać. To ciebie kocham i w najbliższym czasie nie mam zamiaru tego zmieniać. I jako jeden z nie wielu masz cierpliwość do mojej mamy.
- Ale...
- Żadne ale.Straciłam już ojca. Nie chcę stracić też ciebie, Eleny, mamy, Damona, Stefana czy kogokolwiek kto jest mi bliski, rozumiesz?
Skinąłem głową.
- Wszystko sobie wyjaśniliśmy - wyciągnęła do mnie rękę, a ja ją chwyciłem - To chodź, wybierzemy ci coś ładnego.
Otworzyła drzwi i pomaszerowałem za nią. Ból głowy przestał mi już przeszkadzać, ale i tak na wszelki wypadek wziąłem aspirynę przed wyjściem.




Naprawdę przepraszam że tak długo nie pisałam. W długi weekend więcej pracowałam niż odpoczywałam.
Rozdział moim zdaniem taki średni.
Jak się wam podoba? W następnej notce oczekiwany obiad i mała kłótnia.:)
Jak myślicie, czy pisać krótsze rozdziały czy tak samo długie?
Zapraszam do komentowania i obserwacji bloga.
MordSith   

wtorek, 24 kwietnia 2012

Rozdział VI

Caroline:
Parę kolejnych dni było dla mnie naprawdę ciężkich. Gdy moja mama dowiedziała się o całym zajściu wpadła w paranoję i dostała fioła na punkcie Klausa. Dzień w dzień, wychwalała jaki to on jest wspaniały, odważny,mężny, odpowiedzialny i wszystko po kolej. Stała się jego fanką numer jeden. Zrobiłam sobie małą przerwę od szkoły i Mili, a Klaus wziął urlop. Przychodził do nas na kolacje poprzedzone telefonem z zaproszeniem na nią, ale najwyżej dwie godziny przed wyznaczoną porą by nie mógł odmówić. W końcu nauczył się pytać czy następnego dnia też ma przyjść, na co moja mama reagowała zachwytem.Dla samego
Klausa, była to wspaniała zabawa.
Właśnie zakładałam czerwony gorset, ponieważ mama wylała na mnie budyń, gdy ktoś zapukał do drzwi.
Pani Forbes podeszła do drzwi i z podnieceniem zawołała:
- Wejdź Klausie.
- Dobry wieczór. Mam nadzieję, że nie przeszkadzam.
- Oczywiście, że nie. Kolacja zaraz będzie gotowa. Proszę, wejdź.
- Dziękuję. Jest Caroline?
- Tak. W swoim pokoju. Przebiera się.
Słuchałam tej konwersacji z uśmiechem na twarzy.
- Czy coś się stało?
- Mały wypadek przy pracy. - zaśmiała się nerwowo.
- To może idź i ratuj to co zostało.
- A, no tak.
Usłyszałam zbliżające się kroki, a sama cały czas zmagałam się ze sznurowaniem.
- Może ci pomów?
- Nie wiem czy zasłużyłeś.
Stałam plecami do niego.
- Chciałbym otrzymać zapłatę przed wykonaniem zadania.
- Co jest zadaniem, a co zapłatą?
- No domyśl się.
Podszedł do mnie i pocałował w szyję. Odchyliłam głowę i wyszeptałam:
- Zawiążesz?
Jego palce powędrowały dół po plecach.
-Jak mógłbym odmówić? Zresztą, właśnie wykonuję zadanie.
Powiedział z łobuzerskim uśmiechem.
-Nie ręczę, że dostaniesz zapłatę. Ta misja chyba nie pójdzie po twojej myśli.
- A czy wiesz co jest jej celem?
- Względy pani Forbes.
Gorset wiązał mocno i starannie,aby każdy skrawek materiału przylegał do mego ciała. Jego palce idealnie spełniały swoje zadanie, sprawiały że drżałam.
- To już mam od dawna. - stwierdził Klaus - Było tylko kwestią czasu kiedy będzie się do mnie ślinić, ale jej córka to twarda sztuka. Nie wiem czy kiedykolwiek mi się podda.
- Więc chodzi ci tylko o sex?
- Chcę posiąść nie tylko twoje ciało, ale i duszę. Masz tego chcieć przez uczucie, które będzie tobą kierowało.
- Coś mi się wydaje, że nie jesteś dość silny.
- Zobaczymy - mocny uścisk pozbawił mnie tlenu z płuc i przygwoździł do szafy. Poczułam ciepły, cudowny oddech Klausa na mojej szyi.
- Będziesz moja.
Z kuchni usłyszeliśmy wołanie mamy.
- Kochani! Kolacja gotowa!
Obróciłam się do niego twarzą w twarz.
-Zdobyłeś mnie tylko w części. Masz szansę, lecz pamiętaj, że kobieta zmienną jest.
Pocałowałam go szybko i namiętnie na co odpowiedział nieco zawiedzionym pomrukiem.
-Tylko tyle?
- Postaraj się o więcej.
- Staram się, staram. I znoszę wszystko po męsku.
-Dzieci!- mama nie dawała za wygraną.
- Z moją mamą nie wygrasz kotku. To szeryf. Chodź.
Wzięłam go za rękę i ruszyliśmy w stronę kuchni. Klaus ścisnął moją dłoń, a ja się do niego uśmiechnęłam.
- Wiesz, stęskniłam się za Elizabeth.
- Doprawdy? - wyszeptał i dodał głośniej  - Liz pachnie wspaniale. Jak tak dalej pójdzie będę musiał zrzucać ten brzuszek przez kolejne 100 lat.
- Klausie, proszę nie przesadzaj.
- Dobra, koniec. Mam was dość i tych pogaduszek. Siadamy i jemy, albo wychodzę. A ty - pokazałam palcem na Klausa - pójdziesz ze mną.
Podniósł ręce w obronnym geście. Usiadł  na swoim stałym miejscu.
- Już siedzę. Pragnę skosztować tej cudownej pieczeni. Choć Caroline, twoja propozycja o wyjściu, mam nadzieję, wciąż jest aktualna.
- Nie rozmyśliłam się. - posłałam mu szatański uśmiech.
Wieczór minął szybko. Zresztą wszystkie w jego towarzystwie takie były. Deser jak wiadomo wylądowała mnie, więc go nie było. I dzięki Bogu. Ja i Klaus siedzieliśmy na kanapie wtuleni w siebie ciesząc się chwilą. Mama po sprzątaniu po kolacji usiadła na fotelu obok. Panowała bloga cisza.
- Chcę wam się odwdzięczyć. Zapraszam na kolację, aby wynagrodzić pustki w twej lodówce pani Szeryf.
- Chętnie przyjmiemy twoje zaproszenie. I proszę, mów mi po imieniu.
- Oczywiście, Liz.
- Uhh... Od tych waszych miłych słówek niedobrze mi się robi.
- Och, Caroline. Nie przesadzaj. - Klaus próbował mnie uspokoić.
- Przepraszam cię za nią. To jutro o 5.00?
- Może trochę później. Chyba trzeba się zbierać. Idziemy, Caroline?
Nie spodziewałam się. No ale nie zdziwiłam się za bardzo.
- Tylko wezmę torebkę i spakuję parę rzeczy.
- Ale gdzie wy idziecie - moja mama zapytała zdezorientowana.
- Zabieram ją na wycieczkę.
- Ale gdzie? Skoro jutro organizujesz kolację?
- Do mojego domu. Caroline stęskniła się za swoim koniem.
- Ona ma konia?
- Ależ ma. Kupiłem jej karą klacz.
- To bardzo miłe z twojej strony.
Stojąc przy komodzie uśmiechałam się. Spakowałam do torby czarne jeansy, białą bluzkę, seksowną czerwoną bieliznę, szczotkę, szczoteczkę do mycia zębów, parę kosmetyków oraz niebieską letnią sukienkę.
Kiedy weszłam do salonu Klaus i moja mama gawędzili sobie beztrosko.
- jestem gotowa.
- Już? - wstał z kanapy.- To idziemy.
- Zostańcie jeszcze chwilę.
- Mamy wiele do zrobienia, mamo.
- Dobrze, idźcie. Nie zatrzymuję was dłużej.
Odprowadziła nas do drzwi i uściskała serdecznie.
-Do zobaczenia, dzieci.
- Do jutra Liz.
Pożegnanie było naprawdę długie. Gdy w końcu znaleźliśmy się w czarnym Cadillacu odetchnęłam z ulgą.
- Twoja mama nie daje za wygraną, co?
- Nie, musisz się przyzwyczaić.
- Wiesz dopiero tera uświadomiłem sobie, że twój koń ma jej imię.
- Zrządzenie losu?
- Mniejsza z tym. Zabieram cię na wycieczkę.
- Ale dokąd? A co z jutrzejszą kolacją?
- To jest już załatwione. Rebekha i Elijah wszystko załatwią. My mamy dla siebie całą noc i połowę jutrzejszego dnia.
- No i to, to ja rozumiem.
 Pochyliłam się i go pocałowałam. Chyba jednak mu się poddam. - pomyślałam. Z trudem się ode mnie odkleił.
- Mój plan idzie lepiej niż myślałem.
- Nie bądź taki pewny siebie. Po prostu mam ochotę na małe zakupy. Może sklep z bielizną?
- Z bielizną?
-Mhm...
 - No to musimy jechać. A nie zrobię tego z tobą na kolanach i to u ciebie na podjeździe.
 To ostatnie orzeźwiło mnie jakby ktoś wylał na mnie kubeł z zimną wodą.
- Mama - wyszeptałam i usiadłam na miejscu pasażera.- Ruszaj.
- Bez obaw. Szyby za niemal czarne, nic nie widziała. - uśmiechał się od ucha do ucha.
Pisk opon zagłuszył black metal płynący z radia.
- To który sklep wybierasz?
- No.. yy... A który proponujesz?
- Black Rose. Myślę, że będzie dla ciebie odpowiedni.
- Black Rose. Fajnie brzmi. Jak długo będziemy jechać?
- Coś, około godziny.
- Godziny? - uśmiechnęłam się niczym chochlik.
- Sam na sam. Ze mną, przez godzinę. Nie boisz się? - puścił do mnie oko.
- Jeśli nie będziesz świntuszyć... to mogę jechać z tobą na koniec świata.
- To bardzo daleko. Nie wytrwałabyś.Moje porywy szału są niepohamowane.
- Wiem co może temu zapobiec.
Pocałowałam jego małżowinę i zrobiłam drużkę z pocałunków do jego ust.
- To może nie wystarczać.
- Uwierz mi, dam z siebie wszystko.- zamruczałam przy jego uchu.
 Uśmiechnął się łobuzersko.
- Ten sklep z bielizną to bardzo dobry pomysł.
- Też tak sądzę. I mam nadzieję, że sponsorujesz drobne zakupy. W końcu są z korzyścią dla ciebie, nieprawdaż?
-Ano tak. Tylko proszę cię. -Postaraj się zrobić z tego coś pożytecznego.
Uśmiechnęłam się tylko.Kolejne pół godziny wrzeszczeliśmy na cały regulator piosenki Iron Maiden. Co ze zdziwieniem stwierdziłam, Klaus znał prawie połowę ich utworów.
Czas minął szybko. Wychodząc z auta przepełniającą mnie radość i szczęście.Klaus podszedł do mnie, wziął za rękę i pocałował w czoło.
-Gotowa na zakupy?
- Jak zawsze.
Było już późno, ale sklep był nadal otwarty. Na wystawie stał manekin mężczyzny ze strojem diabełka.
- To kupimy tobie. - uśmiechnęłam się niczym chochlik.
Klaus wskazał manekinkobiety w bardzo, ale to bardzo skąpej czarnej bieliźnie.
- Myślę, że będzie ci w tym dobrze.-zrobił wielkie oczy.- Albo wiesz co? Mam pomysł. Sam ci wybiorę nową bieliznę. Uwierz mi, wiem co robię.
-Taa... Pewnie robiłeś to już tysiące razy.
Zrobiłam kwaśną minę. Cały czas staliśmy przed wejściem.
- Zazdrosna? - w oczach błysnęły mu iskierki rozbawienia.
Uśmiechnęłam się do niego.
- Chciałbyś - dałam mu kuksańca w ramię. Chwilę się zamyśliłam. - Zmieniłeś się.- Zmarszczył brwi - Na lepsze, oczywiście.
- Może wejdziemy już do środka. - zauważyłam, że chciał zmienić temat.
Otworzył przede mną drzwi i zaprosił gestem.



Klaus:
Zmieniłem się? Jakieś kpiny! Ale może ma trochę racji.
Uwielbiłem się z nią przekomarzać, jak i flirtować. To rzadkość, W większości przypadków chodziło głównie, o to aby się najeść, zabawić i zabić.
Weszliśmy do sklepu z bielizną.Półki uginały się od towaru. Dawno mnie tam nie było i troszeczkę się zmieniło. Przywitałem się z właścicielką Sally, wampirzycą.Caroline wbrew moim obawom polubiła moją znajomą
- Więc, co? Teraz jesteście parą? - spytała Sally.
- No na to wygląda - podsumowałem. - Mogłabyś znaleść nam ustronne miejsce. Chcemy zrobić małe zakupy.
- Oczywiście. Dacie sobie radę? - Caroline skinęła głową. - Więc proszę za mną. Mam prywatne pokoje, ale mogę wam przydzielić przebieralnie, kurtyny, zwykłe zasłony.
Spojrzałem porozumiewawczo na Caroline, która uśmiechnęła się słotko.
- Wolimy pokój.
- Dobrze.
Sally była piękną kobietą. Szatynka o długich kręconych włosach, długich nogach, pięknej figurze, twarzy, jędrnych ustach i zielonych oczach.
Szybko znaleźliśmy się w wyznaczonym nam pokoju.
- PO prawej są ukryte drzwi, tam koło stolika. Znajdują się tam najlepsza bielizna. Miłej zabawy życzę.
Uśmiechnęła się i wyszła.
- I jak, wchodzimy? - zapytałem unosząc brwi.
- No jasne.
Wzięła mnie za rękę i skierowała w stronę ukrytych drzwi. Nacisnęła drzwi, a panele się otworzyły. Naszym oczom ukazały się rzędy stojaków ze stanikami, majtkami różnego rodzaju, bokserkami i gadżetami, które nie powinny znajdować się w tym sklepie. Caroline podeszła do jednego ze stojaków i dotknęła kajdanek. Podniosła jedną brew na co ja tylko wzruszyłem ramionami. Poszliśmy dalej mijając manekin w stroju pielęgniarki.Nagle Caroline przystanęła.
- Mam pomysł.- jak bym miał Déjà vu - Co ty na to: ty znajdziesz coś dla mnie, a ja dla ciebie.
- Wchodzę w to.Spotkamy się tu za pół godziny.
Pocałowałem ją na pożegnanie i rozeszliśmy się w dwie różne strony. Spacerowałem jakiś czas, aż moim oczom ukazał się dział z biżuterią.To był strzał w dziesiątkę.Przez jakieś 15 minut szukałem odpowiedniego prezentu, gdy nagle znalazłem. Naszyjnik z przepięknym czarnym aniołem.
Będzie idealny. - pomyślałem.Chwyciłem go swoimi długimi palcami i wrzuciłem do małej torebeczki, którą już wcześniej znalazłem. Ruszyłem w stronę manekina w stroju pielęgniarki. Cały czas rozmyślałem czy mój dar będzie jej odpowiadał . Caroline już na mnie czekała. Też trzymała torebkę tyle że większą.
- Znalazłem dla ciebie coś szczególnego - powiedziałem wręczając jej naszyjnik.
- Myślę, że ja także.
- Otwieramy na trzy?
- Dobrze. Raz, dwa, trzy!
 To co zobaczyłem było...yy...dość... sam nie wiem. Z torebeczki wyjąłem... skarpetki ze wzorem królika z kłami. Caroline miała minę jak by ktoś zaproponował jej właśnie ślub.Choć nie był to znów taki zły pomysł. Wpatrywała się w naszyjnik.
- Jest piękny - łzy wezbrały jej do oczu.
- Wiedziałem, że ci się spodoba. - uśmiechnąłem się. - Ty za to się nie postarałaś.
Roześmiała się i wyciągnęła ze swojej torby, którą postawiła na drewnianej podłodze małe pudełeczko.
- Tamto to miał być mały żart . Otwórz. Myślę, że będziesz zadowolony.
Zdjąłem wieczko, a tam staroświecki pierścień, z zimno niebieskim kamieniem.
- Nie spodziewałem się. Jest fantastyczny, kochanie.
Założyłem go. Był idealny.
- Możemy już wracać? Jestem zmęczona.
- Oczywiście, tylko... - podałem jej parę kompletów z aksamitu, jedwabiu itp. ze stojaka - To po to tu przyjechaliśmy. Szkoda by było zmarnować taką okazję.
Uśmiechnęła się promiennie.
- Ja, nie wiem czy zasłużyłam.
- Zdążysz mi jeszcze zapłacić.
Wplotłem swoje dłonie w jej ruszyliśmy ku wyjściu. Przy kasie, Sally złapała wszystko i wrzuciła do czarnej reklamówki.
- Na mój koszt.
- Zawsze była dla mnie miła.
Już dawno nie bawiłem się tak dobrze. Postanowiliśmy jechać do Grilla i napić się czegoś mocniejszego. Przez całą drogę śmialiśmy się. Przed wejściem do lokalu Caroline przystanęła i spojrzała mi w oczy.
- Nie chciałabym by cokolwiek zepsuło tą noc.
- Nie bój się będzie dobrze.
Pocałowałem ją namiętnie i weszliśmy do baru. W bilard grali Damon z Eleną śmiejąc się głośno, a przy ladzie siedział Joseph.
- No i nici z udanej nocy - podsumowałem.





Bardzo przepraszam , że tak długo musieliście czekać. Mam nadzieję że mi wybaczycie, kochani.
Rozdział  długi, więc chyba wynagrodziłam co nie co.
Jak wam się podoba. Zrobiłam tym razem trochę romantycznie, no i pierwszy raz umieściłam w opowiadaniu panią Forbes. Dodałam też nową postać, Sally. Czy mam ją jakoś wkręcić w akcję, czy zostawić?
Proszę o wasze komentarze i opinie.
MordSith