wtorek, 24 kwietnia 2012

Rozdział VI

Caroline:
Parę kolejnych dni było dla mnie naprawdę ciężkich. Gdy moja mama dowiedziała się o całym zajściu wpadła w paranoję i dostała fioła na punkcie Klausa. Dzień w dzień, wychwalała jaki to on jest wspaniały, odważny,mężny, odpowiedzialny i wszystko po kolej. Stała się jego fanką numer jeden. Zrobiłam sobie małą przerwę od szkoły i Mili, a Klaus wziął urlop. Przychodził do nas na kolacje poprzedzone telefonem z zaproszeniem na nią, ale najwyżej dwie godziny przed wyznaczoną porą by nie mógł odmówić. W końcu nauczył się pytać czy następnego dnia też ma przyjść, na co moja mama reagowała zachwytem.Dla samego
Klausa, była to wspaniała zabawa.
Właśnie zakładałam czerwony gorset, ponieważ mama wylała na mnie budyń, gdy ktoś zapukał do drzwi.
Pani Forbes podeszła do drzwi i z podnieceniem zawołała:
- Wejdź Klausie.
- Dobry wieczór. Mam nadzieję, że nie przeszkadzam.
- Oczywiście, że nie. Kolacja zaraz będzie gotowa. Proszę, wejdź.
- Dziękuję. Jest Caroline?
- Tak. W swoim pokoju. Przebiera się.
Słuchałam tej konwersacji z uśmiechem na twarzy.
- Czy coś się stało?
- Mały wypadek przy pracy. - zaśmiała się nerwowo.
- To może idź i ratuj to co zostało.
- A, no tak.
Usłyszałam zbliżające się kroki, a sama cały czas zmagałam się ze sznurowaniem.
- Może ci pomów?
- Nie wiem czy zasłużyłeś.
Stałam plecami do niego.
- Chciałbym otrzymać zapłatę przed wykonaniem zadania.
- Co jest zadaniem, a co zapłatą?
- No domyśl się.
Podszedł do mnie i pocałował w szyję. Odchyliłam głowę i wyszeptałam:
- Zawiążesz?
Jego palce powędrowały dół po plecach.
-Jak mógłbym odmówić? Zresztą, właśnie wykonuję zadanie.
Powiedział z łobuzerskim uśmiechem.
-Nie ręczę, że dostaniesz zapłatę. Ta misja chyba nie pójdzie po twojej myśli.
- A czy wiesz co jest jej celem?
- Względy pani Forbes.
Gorset wiązał mocno i starannie,aby każdy skrawek materiału przylegał do mego ciała. Jego palce idealnie spełniały swoje zadanie, sprawiały że drżałam.
- To już mam od dawna. - stwierdził Klaus - Było tylko kwestią czasu kiedy będzie się do mnie ślinić, ale jej córka to twarda sztuka. Nie wiem czy kiedykolwiek mi się podda.
- Więc chodzi ci tylko o sex?
- Chcę posiąść nie tylko twoje ciało, ale i duszę. Masz tego chcieć przez uczucie, które będzie tobą kierowało.
- Coś mi się wydaje, że nie jesteś dość silny.
- Zobaczymy - mocny uścisk pozbawił mnie tlenu z płuc i przygwoździł do szafy. Poczułam ciepły, cudowny oddech Klausa na mojej szyi.
- Będziesz moja.
Z kuchni usłyszeliśmy wołanie mamy.
- Kochani! Kolacja gotowa!
Obróciłam się do niego twarzą w twarz.
-Zdobyłeś mnie tylko w części. Masz szansę, lecz pamiętaj, że kobieta zmienną jest.
Pocałowałam go szybko i namiętnie na co odpowiedział nieco zawiedzionym pomrukiem.
-Tylko tyle?
- Postaraj się o więcej.
- Staram się, staram. I znoszę wszystko po męsku.
-Dzieci!- mama nie dawała za wygraną.
- Z moją mamą nie wygrasz kotku. To szeryf. Chodź.
Wzięłam go za rękę i ruszyliśmy w stronę kuchni. Klaus ścisnął moją dłoń, a ja się do niego uśmiechnęłam.
- Wiesz, stęskniłam się za Elizabeth.
- Doprawdy? - wyszeptał i dodał głośniej  - Liz pachnie wspaniale. Jak tak dalej pójdzie będę musiał zrzucać ten brzuszek przez kolejne 100 lat.
- Klausie, proszę nie przesadzaj.
- Dobra, koniec. Mam was dość i tych pogaduszek. Siadamy i jemy, albo wychodzę. A ty - pokazałam palcem na Klausa - pójdziesz ze mną.
Podniósł ręce w obronnym geście. Usiadł  na swoim stałym miejscu.
- Już siedzę. Pragnę skosztować tej cudownej pieczeni. Choć Caroline, twoja propozycja o wyjściu, mam nadzieję, wciąż jest aktualna.
- Nie rozmyśliłam się. - posłałam mu szatański uśmiech.
Wieczór minął szybko. Zresztą wszystkie w jego towarzystwie takie były. Deser jak wiadomo wylądowała mnie, więc go nie było. I dzięki Bogu. Ja i Klaus siedzieliśmy na kanapie wtuleni w siebie ciesząc się chwilą. Mama po sprzątaniu po kolacji usiadła na fotelu obok. Panowała bloga cisza.
- Chcę wam się odwdzięczyć. Zapraszam na kolację, aby wynagrodzić pustki w twej lodówce pani Szeryf.
- Chętnie przyjmiemy twoje zaproszenie. I proszę, mów mi po imieniu.
- Oczywiście, Liz.
- Uhh... Od tych waszych miłych słówek niedobrze mi się robi.
- Och, Caroline. Nie przesadzaj. - Klaus próbował mnie uspokoić.
- Przepraszam cię za nią. To jutro o 5.00?
- Może trochę później. Chyba trzeba się zbierać. Idziemy, Caroline?
Nie spodziewałam się. No ale nie zdziwiłam się za bardzo.
- Tylko wezmę torebkę i spakuję parę rzeczy.
- Ale gdzie wy idziecie - moja mama zapytała zdezorientowana.
- Zabieram ją na wycieczkę.
- Ale gdzie? Skoro jutro organizujesz kolację?
- Do mojego domu. Caroline stęskniła się za swoim koniem.
- Ona ma konia?
- Ależ ma. Kupiłem jej karą klacz.
- To bardzo miłe z twojej strony.
Stojąc przy komodzie uśmiechałam się. Spakowałam do torby czarne jeansy, białą bluzkę, seksowną czerwoną bieliznę, szczotkę, szczoteczkę do mycia zębów, parę kosmetyków oraz niebieską letnią sukienkę.
Kiedy weszłam do salonu Klaus i moja mama gawędzili sobie beztrosko.
- jestem gotowa.
- Już? - wstał z kanapy.- To idziemy.
- Zostańcie jeszcze chwilę.
- Mamy wiele do zrobienia, mamo.
- Dobrze, idźcie. Nie zatrzymuję was dłużej.
Odprowadziła nas do drzwi i uściskała serdecznie.
-Do zobaczenia, dzieci.
- Do jutra Liz.
Pożegnanie było naprawdę długie. Gdy w końcu znaleźliśmy się w czarnym Cadillacu odetchnęłam z ulgą.
- Twoja mama nie daje za wygraną, co?
- Nie, musisz się przyzwyczaić.
- Wiesz dopiero tera uświadomiłem sobie, że twój koń ma jej imię.
- Zrządzenie losu?
- Mniejsza z tym. Zabieram cię na wycieczkę.
- Ale dokąd? A co z jutrzejszą kolacją?
- To jest już załatwione. Rebekha i Elijah wszystko załatwią. My mamy dla siebie całą noc i połowę jutrzejszego dnia.
- No i to, to ja rozumiem.
 Pochyliłam się i go pocałowałam. Chyba jednak mu się poddam. - pomyślałam. Z trudem się ode mnie odkleił.
- Mój plan idzie lepiej niż myślałem.
- Nie bądź taki pewny siebie. Po prostu mam ochotę na małe zakupy. Może sklep z bielizną?
- Z bielizną?
-Mhm...
 - No to musimy jechać. A nie zrobię tego z tobą na kolanach i to u ciebie na podjeździe.
 To ostatnie orzeźwiło mnie jakby ktoś wylał na mnie kubeł z zimną wodą.
- Mama - wyszeptałam i usiadłam na miejscu pasażera.- Ruszaj.
- Bez obaw. Szyby za niemal czarne, nic nie widziała. - uśmiechał się od ucha do ucha.
Pisk opon zagłuszył black metal płynący z radia.
- To który sklep wybierasz?
- No.. yy... A który proponujesz?
- Black Rose. Myślę, że będzie dla ciebie odpowiedni.
- Black Rose. Fajnie brzmi. Jak długo będziemy jechać?
- Coś, około godziny.
- Godziny? - uśmiechnęłam się niczym chochlik.
- Sam na sam. Ze mną, przez godzinę. Nie boisz się? - puścił do mnie oko.
- Jeśli nie będziesz świntuszyć... to mogę jechać z tobą na koniec świata.
- To bardzo daleko. Nie wytrwałabyś.Moje porywy szału są niepohamowane.
- Wiem co może temu zapobiec.
Pocałowałam jego małżowinę i zrobiłam drużkę z pocałunków do jego ust.
- To może nie wystarczać.
- Uwierz mi, dam z siebie wszystko.- zamruczałam przy jego uchu.
 Uśmiechnął się łobuzersko.
- Ten sklep z bielizną to bardzo dobry pomysł.
- Też tak sądzę. I mam nadzieję, że sponsorujesz drobne zakupy. W końcu są z korzyścią dla ciebie, nieprawdaż?
-Ano tak. Tylko proszę cię. -Postaraj się zrobić z tego coś pożytecznego.
Uśmiechnęłam się tylko.Kolejne pół godziny wrzeszczeliśmy na cały regulator piosenki Iron Maiden. Co ze zdziwieniem stwierdziłam, Klaus znał prawie połowę ich utworów.
Czas minął szybko. Wychodząc z auta przepełniającą mnie radość i szczęście.Klaus podszedł do mnie, wziął za rękę i pocałował w czoło.
-Gotowa na zakupy?
- Jak zawsze.
Było już późno, ale sklep był nadal otwarty. Na wystawie stał manekin mężczyzny ze strojem diabełka.
- To kupimy tobie. - uśmiechnęłam się niczym chochlik.
Klaus wskazał manekinkobiety w bardzo, ale to bardzo skąpej czarnej bieliźnie.
- Myślę, że będzie ci w tym dobrze.-zrobił wielkie oczy.- Albo wiesz co? Mam pomysł. Sam ci wybiorę nową bieliznę. Uwierz mi, wiem co robię.
-Taa... Pewnie robiłeś to już tysiące razy.
Zrobiłam kwaśną minę. Cały czas staliśmy przed wejściem.
- Zazdrosna? - w oczach błysnęły mu iskierki rozbawienia.
Uśmiechnęłam się do niego.
- Chciałbyś - dałam mu kuksańca w ramię. Chwilę się zamyśliłam. - Zmieniłeś się.- Zmarszczył brwi - Na lepsze, oczywiście.
- Może wejdziemy już do środka. - zauważyłam, że chciał zmienić temat.
Otworzył przede mną drzwi i zaprosił gestem.



Klaus:
Zmieniłem się? Jakieś kpiny! Ale może ma trochę racji.
Uwielbiłem się z nią przekomarzać, jak i flirtować. To rzadkość, W większości przypadków chodziło głównie, o to aby się najeść, zabawić i zabić.
Weszliśmy do sklepu z bielizną.Półki uginały się od towaru. Dawno mnie tam nie było i troszeczkę się zmieniło. Przywitałem się z właścicielką Sally, wampirzycą.Caroline wbrew moim obawom polubiła moją znajomą
- Więc, co? Teraz jesteście parą? - spytała Sally.
- No na to wygląda - podsumowałem. - Mogłabyś znaleść nam ustronne miejsce. Chcemy zrobić małe zakupy.
- Oczywiście. Dacie sobie radę? - Caroline skinęła głową. - Więc proszę za mną. Mam prywatne pokoje, ale mogę wam przydzielić przebieralnie, kurtyny, zwykłe zasłony.
Spojrzałem porozumiewawczo na Caroline, która uśmiechnęła się słotko.
- Wolimy pokój.
- Dobrze.
Sally była piękną kobietą. Szatynka o długich kręconych włosach, długich nogach, pięknej figurze, twarzy, jędrnych ustach i zielonych oczach.
Szybko znaleźliśmy się w wyznaczonym nam pokoju.
- PO prawej są ukryte drzwi, tam koło stolika. Znajdują się tam najlepsza bielizna. Miłej zabawy życzę.
Uśmiechnęła się i wyszła.
- I jak, wchodzimy? - zapytałem unosząc brwi.
- No jasne.
Wzięła mnie za rękę i skierowała w stronę ukrytych drzwi. Nacisnęła drzwi, a panele się otworzyły. Naszym oczom ukazały się rzędy stojaków ze stanikami, majtkami różnego rodzaju, bokserkami i gadżetami, które nie powinny znajdować się w tym sklepie. Caroline podeszła do jednego ze stojaków i dotknęła kajdanek. Podniosła jedną brew na co ja tylko wzruszyłem ramionami. Poszliśmy dalej mijając manekin w stroju pielęgniarki.Nagle Caroline przystanęła.
- Mam pomysł.- jak bym miał Déjà vu - Co ty na to: ty znajdziesz coś dla mnie, a ja dla ciebie.
- Wchodzę w to.Spotkamy się tu za pół godziny.
Pocałowałem ją na pożegnanie i rozeszliśmy się w dwie różne strony. Spacerowałem jakiś czas, aż moim oczom ukazał się dział z biżuterią.To był strzał w dziesiątkę.Przez jakieś 15 minut szukałem odpowiedniego prezentu, gdy nagle znalazłem. Naszyjnik z przepięknym czarnym aniołem.
Będzie idealny. - pomyślałem.Chwyciłem go swoimi długimi palcami i wrzuciłem do małej torebeczki, którą już wcześniej znalazłem. Ruszyłem w stronę manekina w stroju pielęgniarki. Cały czas rozmyślałem czy mój dar będzie jej odpowiadał . Caroline już na mnie czekała. Też trzymała torebkę tyle że większą.
- Znalazłem dla ciebie coś szczególnego - powiedziałem wręczając jej naszyjnik.
- Myślę, że ja także.
- Otwieramy na trzy?
- Dobrze. Raz, dwa, trzy!
 To co zobaczyłem było...yy...dość... sam nie wiem. Z torebeczki wyjąłem... skarpetki ze wzorem królika z kłami. Caroline miała minę jak by ktoś zaproponował jej właśnie ślub.Choć nie był to znów taki zły pomysł. Wpatrywała się w naszyjnik.
- Jest piękny - łzy wezbrały jej do oczu.
- Wiedziałem, że ci się spodoba. - uśmiechnąłem się. - Ty za to się nie postarałaś.
Roześmiała się i wyciągnęła ze swojej torby, którą postawiła na drewnianej podłodze małe pudełeczko.
- Tamto to miał być mały żart . Otwórz. Myślę, że będziesz zadowolony.
Zdjąłem wieczko, a tam staroświecki pierścień, z zimno niebieskim kamieniem.
- Nie spodziewałem się. Jest fantastyczny, kochanie.
Założyłem go. Był idealny.
- Możemy już wracać? Jestem zmęczona.
- Oczywiście, tylko... - podałem jej parę kompletów z aksamitu, jedwabiu itp. ze stojaka - To po to tu przyjechaliśmy. Szkoda by było zmarnować taką okazję.
Uśmiechnęła się promiennie.
- Ja, nie wiem czy zasłużyłam.
- Zdążysz mi jeszcze zapłacić.
Wplotłem swoje dłonie w jej ruszyliśmy ku wyjściu. Przy kasie, Sally złapała wszystko i wrzuciła do czarnej reklamówki.
- Na mój koszt.
- Zawsze była dla mnie miła.
Już dawno nie bawiłem się tak dobrze. Postanowiliśmy jechać do Grilla i napić się czegoś mocniejszego. Przez całą drogę śmialiśmy się. Przed wejściem do lokalu Caroline przystanęła i spojrzała mi w oczy.
- Nie chciałabym by cokolwiek zepsuło tą noc.
- Nie bój się będzie dobrze.
Pocałowałem ją namiętnie i weszliśmy do baru. W bilard grali Damon z Eleną śmiejąc się głośno, a przy ladzie siedział Joseph.
- No i nici z udanej nocy - podsumowałem.





Bardzo przepraszam , że tak długo musieliście czekać. Mam nadzieję że mi wybaczycie, kochani.
Rozdział  długi, więc chyba wynagrodziłam co nie co.
Jak wam się podoba. Zrobiłam tym razem trochę romantycznie, no i pierwszy raz umieściłam w opowiadaniu panią Forbes. Dodałam też nową postać, Sally. Czy mam ją jakoś wkręcić w akcję, czy zostawić?
Proszę o wasze komentarze i opinie.
MordSith

poniedziałek, 23 kwietnia 2012

Szablon

Dziś postanowiłam się troszeczkę pobawić i zmieniłam wystrój naszego bloga
Co o nim myślicie, kochani? Proszę o wasze opinie.

A co do nowego rozdziału: najprawdopodobniej dodam go jutro ponieważ nie mam lekcji przez 3 dni. Jak pewnie wiecie, od jutra zaczynają się egzaminy gimnazjalne.
POWODZENIA wszystkim trzecioklasistom! :)

piątek, 13 kwietnia 2012

Rozdział V

Klaus: 
To co usłyszałem wstrząsnęło mną. Nie powinno ,lecz wiedziałem co przeżywa Damon. Widziałem wyraz twarzy Caroline, jej rozpacz z powodu rzeczy, które się wydarzyły i które miały się wydarzyć. Oboje mieli zbolałe miny. Nie mogąc dłużej na to patrzeć, zabrałem Caroline, a Damona i Josepha pozostawiłem by wyjaśnili sobie swe sprawy. Dobrze wiedziałem jak to jest mieć tajemnice w rodzinie. To one i ja sam ją zniszczyliśmy. Tak bardzo jej pragnąłem, że popełniłem wiele błędów. Przeze mnie się rozpadła. Wszyscy, moi bracia, siostra i matka obwiniali mnie za to.Ale nie miałem im tego za złe. Ja tylko chciałem połączyć moją rodzin. Tyle, że trochę mi to nie wyszło.
Gdy prowadziłem moją ukochaną do auta, próbowała się wyrwać.
-Caroline, posłuchaj. Oni muszą być sami, pogadać, wyjaśnić sobie wszystko. Nie jesteś tam potrzebna. Proszę cię, daj się odwieść do domu. Musisz odpocząć.
Po tych namowach złagodniała i dała się przypiąć pasem. Obszedłem samochód i wsiadłem za kierownice.
- Dziękuję ci.- powiedziała odwracając się do mnie lekko drżącym głosem.
- Za co?- spytałem szczerze zdziwiony.
- Za to, że mnie stamtąd wyciągnąłeś. Nie wiem jak długo bym jeszcze wytrzymała.To co czeka Elenę.Bo... Jak to w ogóle możliwe?
- Wiem co czujesz. Sam przez to przechodziłem.
- Nie odpowiedziałeś na moje pytanie Klausie - jej wzrok był twardy jak stal. Musiałem się ugiąć.
 - Miałem nadzieję , że nie będziesz tego drążyć. Dobra, ale to co ci powiem, wiem tylko moja rodzina i parę naprawdę starych wampirów.- westchnąłem - Więc wampir może zajść w ciąże z innym wampirem lub człowiekiem. Lecz nie może być to zwykły człowiek. Musi on być istotą nadprzyrodzoną. Czyli np. : Bonnie - bo jest czarownicą, Elena - bo jest sobowtórem.
Gapiła się na mnie z wyrazem oszołomienia na twarzy.
- Sama chciałaś wiedzieć. A no i jest jeszcze coś. A dokładnie to dwa cosie. 1)Istota, kobieta czy wampirzyca która zajdzie w ciąże może zginąć przy porodzie . Rzadko przeżywają, choć jest parę sposobów by ocalić samice.Ciąża przebiega jak u człowieka. 2) Jest określony czas .Może to się stać raz na 500 lat. W pierwszy dzień wiosny. Matka natura jednak nie nienawidzi naszego gatunku , aż tak bardzo.
Caroline przez długi czas naszej jazdy rozmyślała nad mymi słowami. Nie sądziłem , że to aż tak nią wstrząśnie.
Byliśmy już u niej na podjeździe. Oboje przedłużaliśmy jej odejście.
- Czy było dużo takich przypadków? Wampirzych dzieci?
- Tylko jeden. Mój brat Kol związał się z pewną wampirzycą. Mieli dziecko, córeczkę - uśmiechnąłem się tęsknie - Amelii. Była śliczna, traktowałem ją jak własne. Historia trochę jak ze Zmierzchu.-  pokręciłem głową - Przestała się starzeć ciągu 20 lat. Miała swoje dziecko, z śmiertelnikiem; a ono swoje. W końcu wampirzy gen został w linii Amelii w znikomej ilości. Ród Kola wciąż był lepszy, doskonalszy od innych. Wiesz szybkość czy wyostrzone zmysły, upodobnione do krwistych steków. Ale nie było to już tak różnica jak kiedyś.
Wow. - skwitowała - Może wejdziesz?
Byłem szczerze zaskoczony.
-Yyy... - zacząłem jąkając się - Z przyjemnością.
Z uśmiechem szedłem za ukochaną ścieżką usypaną ze żwiru. Światło paliło się w kuchni.
- Czy twoja mama jest w domu? - zapytałem podejrzliwie.
- Chyba tak, może robi kolacje niespodzianki. W razie czego jesteś zaproszony.
-Nie... Czuł bym się nieswojo. Twoja mama na pewno nie chciałaby mnie widzieć u boku swojej  córki.
- Ona cię lubi. Ostatnio nawet o tobie mówiła, że jesteś zaangażowany w sprawy ochrony środowiska i zwierząt.
Staliśmy na werandzie.
- A, tak. - spuściłem głowę zawstydzony. - Miałaś się nie dowiedzieć.
- To nic złego. Wręcz przeciwnie. To bardzo szlachetne.
Uśmiechnęła się do mnie porozumiewawczo.
- Więc zasługuję na zapłatę. - Łobuzerski uśmiech nie schodził mi z twarzy.
- No, chyba masz rację.
Pochyliliśmy się do pocałunku. Wczepiliśmy się w siebie jakby już nie mieli się spotkać. Całowaliśmy się namiętnie, łapczywie. Ostatnie wydarzenie wstrząsnęły nami , potrzebowaliśmy swej bliskości. Nagle wszystko prysnęło jak czar. Drzwi się otworzyło i stanął w nich Tyler.Gdy zobaczył, że jesteśmy w siebie wtuleni odezwał się w nim wilk. Rzucił się by nas rozdzielić. Powaleni na drewnianą podłogę szybko wstaliśmy gotowi do walki. A raczej tylko ja. Caroline z skamieniałą z rozpaczy i żalu twarzy wciąż leżała na podłodze. Tyler i ja walczyliśmy zaciekle. Parę razy próbował  mnie ugryźć, ale dzięki mojej zręczności i sile pozbawiłem go szans na kolejny zamach. Nie mogłem go skrzywdzić. Wiedziałem, że Caroline wciąż coś do niego czuje. To sprawiłoby jej zbyt wiele bólu.
Przygwoździłem go do podłogi, lecz ten się wyrwał i z zawrotną szybkością ruszył w stronę Caroline i ugryzł ją.  ON! Ten którego kochała. Ciągle miała nadzieję, a ten skurwysyn najzwyczajniej w świecie ją ugryzł. Nie opisując już późniejszych zdarzeń  związanych z tym jak go sprałem i wyrzuciłem na zbity pysk, podniosłem Caroline i wszedłem  do jej domu by zaopiekować się ją i kochać jak nie kochałem jeszcze nigdy nikogo. Jej mamy nie było w kuchni stała kolacja. Tyler zrobił to wszystko dla niej, ale i pogryzł ją.
Mnie zmieniła , i można to zobaczyć an pierwszy rzut oka.


***

- Ja umieram. - Caroline już nad sobą nie panowała.
- Będziesz żyła. Musisz żyć. Dla mnie. - mnie samemu stanęły łzy w oczach.
Jej spływały już strumieniami po policzkach.
- Przytul mnie.
Nie miałem serca odmówić. Delikatnie wziąłem ją w ramiona i pocałowałem w czoło z mocą.
- Czemu to się dzieje tak szybko?
-Każde ugryzienie cię osłabia najdroższa. Kolejnym razem możesz umrzeć bez szybkiej interwencji. 
- Więc jest duża szansa, że kolejny raz będzie moim ostatnim. Długo z tobą nie pobędę - uśmiechnęła się smutno.
- Nie dopuszczę do tego.
Podniosłem rękę by mogła wczepić się ustami w mój nadgarstek.
- Przyrzekam. - Szczerość mych słów chyba do niej przemówiły. - A teraz pij ukochana.
Twarz jej pociemniała i wbiła kły w me żyły przesycona strachem. Nie było to tak bolesne jak wtedy, w moim pokoju, ale i nie tak podniecające. Zresztą to nie o to chodziło, tylko o to by wyzdrowiała.
Nie piła długo, wzięła dwa lub trzy łyki i wypuściła mój nadgarstek z okowów swojego wciąż słabego uścisku. 
- Lepiej? - spytałem z troską, lepiej okrywając ją kocem.
- Tak, dziękuję. - jej wdzięczność nie miała granic.
Nie miała sił by coś więcej zrobić, powiedzieć, więc tylko nawet nie wysuwając się mi z ramion usnęła.
Czuwałem nad nią przez całą noc.Wieczór był ciężki, lecz późniejsza noc jeszcze gorsza. Umierałem ze strachu, o nią. Co jakiś czas Caroline krzyczała przez koszmary które ją dręczyły. Już raz była taka sytuacja. Niecałe dwa miesiące temu. Wtedy całą winę ponosiłem ja. Tylko i wyłącznie ja. Nasłałem Tylera by ją ugryzł. Okazało się to jednak całkiem dobrym posunięciem, gdyż później ją uratowałem i była mi wdzięczna. Ja to tylko wykorzystałem. Zresztą sami wiecie co było dalej. 


***

Gdy wszedłem do jej pokoju, leżała zbyt słaba by się gwałtownie ruszyć. Na szafce nocnej stały kartki urodzinowe. Podszedłem do niej, a ona uniosła powieki.
-Zabijesz mnie?
Nie byłem zaskoczony tym pytaniem, ale mnie poruszyło.
- W twoje urodziny? - troszkę urażony spytałem - Naprawdę tak nisko mnie oceniasz?
- Tak. - te słowa mnie zabolały.
Chwyciłem koc którym była okryta i odsłoniłem ramię w które została ugryziona przez Tylera.Caroline przymknęła powieki, zaczęła się lekko trząść. Westchnąłem.
- Źle to wygląda.
Jej rana była już zaawansowana, jakby zakażona.
- Przepraszam - zacząłem - Zostałaś tak zwaną szkodą uboczną. To nic osobistego.
Dotknąłem bransoletki na jej nadgarstku, a ona spojrzała na mnie z bólem w oczach, który widziałem przez całe nasze spotkanie.
- Kocham urodziny.
- Taa. Ty masz około... miliarda czy coś takiego.
- Musimy dostosować twoje poczucie czasu, kiedy jesteś wampirem, Caroline.
Uśmiechnąłem się.
- Celebrować fakt, że już nie jesteśmy ludzkimi konwekcjami. Jesteś wolna.
Słuchała uważnie.
- Nie. Ja umieram - stwierdziła.
Przysiadłem na skraju jej łóżka i spojrzałem w oczy mojej rozmówczyni.
- Mogę pozwolić ci umrzeć. Jeśli tylko tego chcesz.Jeśli naprawdę wierzysz, że twoje życie nie ma sensu.
 Jej umysł pracował na pełnych obrotach, a mi w oczach zabrały łzy. Zresztą w jej także.
- Sam o tym myślałem raz czy dwa. Przez wieki, prawdę mówiąc.
 Schyliłem się ku twarzy Caroline i dostrzegłem na niej smutek, ale dalej ciągnąłem.
- Ale zdradzę ci mały sekret. Tam czeka na ciebie cały... świat. Wielkie miasta, sztuka i muzyka.
Dotknąłem kolejny raz ozdoby na jej ręku i  intensywnie spojrzałem jej w oczy.
 - Prawdziwe piękno. I możesz mieć to wszystko. Możesz mieć tysiące urodzin. Wszystko co musisz zrobić to zapytać.
Łzy spływały po policzkach Caroline.
 - Nie chcę umierać. - szlochała.
 Podciągnąłem rękaw, chwyciłem ją i delikatnie uniosłem opierając o mój tors. Podsunąłem nadgarstek do jej ust.
- Proszę bardzo kochana. Częstuj się.
Wgryzła się.
- Wszystkiego najlepszego, Caroline.

***

To jedna z niewielu, albo jedyna które mogę opowiedzieć nie wahając się ile mogę powiedzieć.  






Długo oczekiwany rozdział. Takie trochę przypomnienie jak to kiedyś było. Podoba się? krótko ale jakoś tak... sama nie wiem 
Zapraszam do komentowania!
MordSith



sobota, 7 kwietnia 2012

Wesołego Alleluja !

Witam was wszystkich i pragnę wam życzyć wszystkiego dobrego i radości z okazji Świąt Wielkanocy. 

Dwa kurczaczki w koszyku siedzą
I rzeżuchę sobie jedzą
Baran w szopie zioło pali
Pewnie zaraz się przewali 
Ksiądz za stołem już się buja
Wesołego Alleluja!

Taki krótki wierszyk dla was. Jestem wam naprawdę bardzo wdzięczna że czytacie moje wypociny i macie do nich cierpliwość.Dziękuje że wciąż ze mną jesteście. 



wtorek, 3 kwietnia 2012

Rozdział IV

Klaus:
Biegłem już dłuższy czas. Czy ten facet nigdy się nie męczy? Osobiście mogłem tak w nieskończoność. Parę razy miałem go w zasięgu ręki, ale jakimś cudem wymykał mi się. Aż w końcu, za jakimś setnym razem wkurzyłem się nie na  żarty i mając dość tego pościgu złapałem go za gardło i przygwoździłem do pobliskiego drzewa.
Z tyły napastnik Caroline wydawał mi się znajomy. Ciemne średniej długości włosy, czarna skórzana kurtka i czarne jeansy. Z przodu - carne oczy i mocno zarysowana szczęka, piękne rysy twarzy. Damon, ale tak nie do końca. To musiała być jakaś nie udana podróbka. Prawdziwy Damon ma niebieskie oczy i śmiał by się teraz . W każdym razie musiał być to wampir. Złamałem gałąź  która rosła obok jego głowy i wbiłem mu ją pod serce.

Caroline:
Głowa pękała mi z bólu, ale stałam dzielnie. Ja , Klaus i mój napastnik przebywaliśmy w starych tunelach pod miastem.Okazało się że mój ukochany zrobił sobie oddzielne wejście. Odbywało się przesłuchanie i nie szło ono najlepiej.
- Ile razy mam jeszcze powtarzać. Nie jestem podróbą Damona. Tylko on moją!
- To niemożliwe. Ród Salvatorów zginął wraz ze śmiercią Zaharego rok temu.
- Ja jestem przodkiem Salvatorów.
- No to dzwonimy po Damona.- zaproponowałam.
- Przypomnij- powiedział Klaus wyjmując telefon z tylnej kieszeni - Jak się nazywasz?
- Joseph. Dziadek Damona.
Klaus zastygł w bezruchu.
-Jesteś jego dziadkiem?
- Zaskoczony? Tak szczerze to sam dowiedziałem się trzy dekady temu.
- A Stefan?
- On nie jest z mojego rodu. Jego matka miała romans z ogrodnikiem. Nikt o tym nie wiedział oprócz nich samych, no i teraz mnie oraz was.I lepiej żeby tak zostało.
- Zgadzam się. To chyba będzie lepiej jeżeli zadzwonię po twojego wnuka.Muszę zobaczyć jego minę.- łobuzersko się uśmiechnął .
Damon odebrał po trzech sygnałach.
- Mordo, nie wkurwiaj mnie bardziej. Nie pojawiłeś się na naszym spotkaniu i musiałem popijać burbuna sam ze Stefciem.
-Nie wpieniaj się. Byłem zajęty...
- Czym? A może kim? - słyszałam że się roześmiał dzięki mojemu wampirzemu słuchowi.
- Caroline.
-Uuuu... Szykuje się nowy romans. Więc po co dzwonisz? Właśnie mam tu małą prywatną imprezkę z dziewczynami  roli głównej.
- A co na to Elena?
 - Elenę mam w dupie.
W tej chwili usłyszałam jakąś dziewczyną, a on na to :- Tu chodzi o ruch biodrami.
- Wybacz, co mówiłeś? - odezwał się Damon.
- Przyjdź do mnie. Musisz coś zobaczyć.
- Ok zbirze. Daj mi chwilę, muszę się pozbyć dziewczyn.
I się rozłączył.
- Choć na górę, Caroline. Damon zaraz przyjdzie.- zaproponował Klaus.
-Ty idź, ja tu zostanę.

***

Siedziałam na krześle, na przeciwko Josepha. Patrzył mi głęboko w oczy próbując wypatrzyć w nich oznaki strachu.
- Czemu mnie zaatakowałeś?
- Chciałem zwrócić uwagę Klausa.- po chwili ciszy dodał- Nie boisz się mnie. Czemu?
- Jesteś dziadkiem  Damona i jesteście do siebie bardzo podobni. Przynajmniej wizualnie oprócz oczu. Ty posiadasz głęboką czerń, a on lodowy błękit.
-No muszę ci przyznać rację. Mój wnuk jest do mnie podobny nie tylko z wyglądu. W końcu moja krew.- stwierdził z dumną miną.- Zawsze pakuję się w kłopoty, on także co zauważyłem po moich 3 tygodniowych obserwacjach. Oboje również mieliśmy wiele kobiet, które wprost nie potrafiły się nam oprzeć. Jesteśmy aroganccy, przystojni, uroczy, ludzcy kiedy chcemy, potrafimy kochać, zabawni, dociekliwi i dużo by jeszcze wymieniać.To nasze atuty.
- Widać. Przechwalasz się jak on. Nie wiem czy przypadkiem nawet nie bardziej.- tu się skrzywiłam - Jak to się stało, że stałeś się wampirem?
Przez chwilę wpatrywał się we mnie w ciszy zastanawiając się jak dużo może i powiedzieć. W końcu podjął swą opowieść.
-Urodziłem się w 1783roku.Moje życie nadzwyczaj zwykłe oprócz tego że na każdym kroku musiałem oganiać się od dziewcząt - przewróciłam oczami na co on się uśmiechnął - Naprawdę, tak było. Gdy spotkałem kobietę mojego życia od razu pragnąłem jej jak nikogo innego przedtem.- jego wzrok stał się nieobecny- Spotykałem się z nią po kryjomu, ponieważ jej ojciec mi nie ufał, lecz gdy się do mnie przekonał  dał nam zgodę na ślub.W przeddzień wielkiego dnia dowiedziałem się że wysyłają mnie na front. Byłem w szoku. Postanowiłem nie mówić Sam, bo tak miała na imię - Samantha, że wyruszam na wojnę. Ślub był skromny, mało osób o nim wiedziało. Sam przyjęła moje nazwisko - Salvatore. Jak pewnie wiesz moja rodzina pochodziła z Włoch, gdy ona się dowiedziała była wniebowzięta, bo okazało się że jej ród także. Po kolejnym skonsumowaniu naszego związku powiedziałem jej że wezwali mnie do wojska.W jednej chwili szczęście, którym emanowała przerodziło się w przerażenie - przerażenie nie tylko o siebie, ale i mnie i nasze dziecko. Wtedy dowiedziałem się właśnie że będę miał potomka. Spytała mnie czy całkiem padłem na głowę. Ja na to, że to nie mój wybór.
   Chcąc czy nie chcąc dwa dni później wyruszyłem z innymi w gęste lasy. Po tygodniu połowa naszych jednostek zginęła w walce. Spotkałem tam kobietę, nie tak wspaniałą ja Samantha, ale równie piękną. Na imię jej było Charlotte. Okazało się że jest wampirem. Zauroczyła mnie i kazała pić swą krew. - powiedział bez żadnego wyrazu, obojętnie.
-Czekaj - przerwałam mu zaskoczona - Charlotte z tych Pietrowych?
-Taa.Sam się dowiedziałem o tej całej historii z klątwą dopiero po przemianie.Ale wróćmy do chwili gdy wampirzyca nakarmiła nie swoją krwią. Zaciągnęła mnie do jakiejś groty i czekała aż się obudzę. To był szok. Wszystko było intensywniejsze, jedne rzeczy lepsze, drugie gorsze.
-Znam to.
- Charlotte przyniosła mi moją pierwszą ofiarę. Byłą całkiem smaczna ale ja wolę RH-. Ona wszystkiego mnie nauczyła. Stworzyła takim i po ponad 250 latach jestem jej nadal wdzięczny. W końcu wciąż mam 22 lata. Damon jest jakby moim doppelgangerem. Jedyna różnica to oczy. On swoje odziedziczył po matce.
W tej chwili Klaus i Damon wpadli do środka. Najwyraźniej wcześniej stali na zewnątrz, a ja i Joseph pochłonięci rozmową nie za uwarzyliśmy tego.Szli po schodach. Złapałam go za rękę pocieszająco.
- Będzie dobrze.
Skinął głową. Klaus wszedł pierwszy, a za nim Damon. Stanął w progu wpatrując się w swojego sobowtóra   z opadniętą szczęką do ziemi.



Damon:
- Kurwa, co to ma być!? - chwila przerwy - Dobra, bez jaj. To ukryta kamera? Manekin?
Miałem nadzieję, że to jakieś kpiny.
- Nie Damonie - powiedziała Caroline, teraz zwróciła się do Klausa - Co mu dokładnie powiedziałeś?
- Że to co zobaczy może być dla niego szokiem. No i się nie myliłem - wybuchł śmiechem.
- A jemu co tak wesoło? Co mu zrobiłaś? - spytałem podejrzliwie wampirzyce.
- Nic. - próbowała się bronić.
Miałem nadzieję że śnię.
- Witaj Damonie. - powiedział sobowtór.
- Kim ty cholera jesteś? - jeszcze chwila i wyszedł bym z siebie.
- Nazywam się Joseph - nieznajomy wstał i powoli podchodził do mnie - Wiem że pomyślisz że to niedorzeczne, ale jestem twoim dziadkiem.
Czułem się jak w jakimś beznadziejnym dramacie rodzinnym.
- Ok. Załóżmy że jesteś moim... dziadkiem. Ale to niemożliwe, bo on umarł przed narodzinami mojego ojca, na wojnie.
- Tam zostałem zabity, ale znalazła mnie wampirzyca, która nakarmiła mnie krwią i przemieniła. Zaopiekowała się mną. Nazywała się Charlotte Pietrova.
- Że co? To jakieś kpiny? Przemieniła cię Pietrova? Haha... Mnie też. Tyle,że ta młodsza.
Nerwy zaczęły mnie opuszczać.Byliśmy do siebie bardzo podobni. Oczy w odróżnieniu od moich miał całkiem czarne.
-Przybyłem tu tylko po to, aby złamać klątwę, która na mnie ciąży. Zrządzenie losu, prawda Klaus? - tu się do niego uśmiechnął. - Aby nie umrzeć cierpiąc mój potomek, musi spłodzić dziecko ludzkiemu doppeigangerowi.A jeśli się nie mylę ty Damonie możesz to zrobić.
Gdy to usłyszałem moje serce zabiło mocniej.
-Elena - wyszeptałem.




I jak? Moim zdaniem całkiem fajnie wyszło.Joseph jest nową postacią i zastanawiam się na jak długo go trzymać w Mystic Falls. Proszę o pomoc!! Rozdział krótszy niż ostatni ale chciałam żeby koniec trzymał w napięciu.
Błagam, komentujcie i wyraźcie swoje zdanie na temat Josepha.
MordSith