Caroline:
Parę kolejnych dni było dla mnie naprawdę ciężkich. Gdy moja mama dowiedziała się o całym zajściu wpadła w paranoję i dostała fioła na punkcie Klausa. Dzień w dzień, wychwalała jaki to on jest wspaniały, odważny,mężny, odpowiedzialny i wszystko po kolej. Stała się jego fanką numer jeden. Zrobiłam sobie małą przerwę od szkoły i Mili, a Klaus wziął urlop. Przychodził do nas na kolacje poprzedzone telefonem z zaproszeniem na nią, ale najwyżej dwie godziny przed wyznaczoną porą by nie mógł odmówić. W końcu nauczył się pytać czy następnego dnia też ma przyjść, na co moja mama reagowała zachwytem.Dla samego
Klausa, była to wspaniała zabawa.
Właśnie zakładałam czerwony gorset, ponieważ mama wylała na mnie budyń, gdy ktoś zapukał do drzwi.
Pani Forbes podeszła do drzwi i z podnieceniem zawołała:
- Wejdź Klausie.
- Dobry wieczór. Mam nadzieję, że nie przeszkadzam.
- Oczywiście, że nie. Kolacja zaraz będzie gotowa. Proszę, wejdź.
- Dziękuję. Jest Caroline?
- Tak. W swoim pokoju. Przebiera się.
Słuchałam tej konwersacji z uśmiechem na twarzy.
- Czy coś się stało?
- Mały wypadek przy pracy. - zaśmiała się nerwowo.
- To może idź i ratuj to co zostało.
- A, no tak.
Usłyszałam zbliżające się kroki, a sama cały czas zmagałam się ze sznurowaniem.
- Może ci pomów?
- Nie wiem czy zasłużyłeś.
Stałam plecami do niego.
- Chciałbym otrzymać zapłatę przed wykonaniem zadania.
- Co jest zadaniem, a co zapłatą?
- No domyśl się.
Podszedł do mnie i pocałował w szyję. Odchyliłam głowę i wyszeptałam:
- Zawiążesz?
Jego palce powędrowały dół po plecach.
-Jak mógłbym odmówić? Zresztą, właśnie wykonuję zadanie.
Powiedział z łobuzerskim uśmiechem.
-Nie ręczę, że dostaniesz zapłatę. Ta misja chyba nie pójdzie po twojej myśli.
- A czy wiesz co jest jej celem?
- Względy pani Forbes.
Gorset wiązał mocno i starannie,aby każdy skrawek materiału przylegał do mego ciała. Jego palce idealnie spełniały swoje zadanie, sprawiały że drżałam.
- To już mam od dawna. - stwierdził Klaus - Było tylko kwestią czasu kiedy będzie się do mnie ślinić, ale jej córka to twarda sztuka. Nie wiem czy kiedykolwiek mi się podda.
- Więc chodzi ci tylko o sex?
- Chcę posiąść nie tylko twoje ciało, ale i duszę. Masz tego chcieć przez uczucie, które będzie tobą kierowało.
- Coś mi się wydaje, że nie jesteś dość silny.
- Zobaczymy - mocny uścisk pozbawił mnie tlenu z płuc i przygwoździł do szafy. Poczułam ciepły, cudowny oddech Klausa na mojej szyi.
- Będziesz moja.
Z kuchni usłyszeliśmy wołanie mamy.
- Kochani! Kolacja gotowa!
Obróciłam się do niego twarzą w twarz.
-Zdobyłeś mnie tylko w części. Masz szansę, lecz pamiętaj, że kobieta zmienną jest.
Pocałowałam go szybko i namiętnie na co odpowiedział nieco zawiedzionym pomrukiem.
-Tylko tyle?
- Postaraj się o więcej.
- Staram się, staram. I znoszę wszystko po męsku.
-Dzieci!- mama nie dawała za wygraną.
- Z moją mamą nie wygrasz kotku. To szeryf. Chodź.
Wzięłam go za rękę i ruszyliśmy w stronę kuchni. Klaus ścisnął moją dłoń, a ja się do niego uśmiechnęłam.
- Wiesz, stęskniłam się za Elizabeth.
- Doprawdy? - wyszeptał i dodał głośniej - Liz pachnie wspaniale. Jak tak dalej pójdzie będę musiał zrzucać ten brzuszek przez kolejne 100 lat.
- Klausie, proszę nie przesadzaj.
- Dobra, koniec. Mam was dość i tych pogaduszek. Siadamy i jemy, albo wychodzę. A ty - pokazałam palcem na Klausa - pójdziesz ze mną.
Podniósł ręce w obronnym geście. Usiadł na swoim stałym miejscu.
- Już siedzę. Pragnę skosztować tej cudownej pieczeni. Choć Caroline, twoja propozycja o wyjściu, mam nadzieję, wciąż jest aktualna.
- Nie rozmyśliłam się. - posłałam mu szatański uśmiech.
Wieczór minął szybko. Zresztą wszystkie w jego towarzystwie takie były. Deser jak wiadomo wylądowała mnie, więc go nie było. I dzięki Bogu. Ja i Klaus siedzieliśmy na kanapie wtuleni w siebie ciesząc się chwilą. Mama po sprzątaniu po kolacji usiadła na fotelu obok. Panowała bloga cisza.
- Chcę wam się odwdzięczyć. Zapraszam na kolację, aby wynagrodzić pustki w twej lodówce pani Szeryf.
- Chętnie przyjmiemy twoje zaproszenie. I proszę, mów mi po imieniu.
- Oczywiście, Liz.
- Uhh... Od tych waszych miłych słówek niedobrze mi się robi.
- Och, Caroline. Nie przesadzaj. - Klaus próbował mnie uspokoić.
- Przepraszam cię za nią. To jutro o 5.00?
- Może trochę później. Chyba trzeba się zbierać. Idziemy, Caroline?
Nie spodziewałam się. No ale nie zdziwiłam się za bardzo.
- Tylko wezmę torebkę i spakuję parę rzeczy.
- Ale gdzie wy idziecie - moja mama zapytała zdezorientowana.
- Zabieram ją na wycieczkę.
- Ale gdzie? Skoro jutro organizujesz kolację?
- Do mojego domu. Caroline stęskniła się za swoim koniem.
- Ona ma konia?
- Ależ ma. Kupiłem jej karą klacz.
- To bardzo miłe z twojej strony.
Stojąc przy komodzie uśmiechałam się. Spakowałam do torby czarne jeansy, białą bluzkę, seksowną czerwoną bieliznę, szczotkę, szczoteczkę do mycia zębów, parę kosmetyków oraz niebieską letnią sukienkę.
Kiedy weszłam do salonu Klaus i moja mama gawędzili sobie beztrosko.
- jestem gotowa.
- Już? - wstał z kanapy.- To idziemy.
- Zostańcie jeszcze chwilę.
- Mamy wiele do zrobienia, mamo.
- Dobrze, idźcie. Nie zatrzymuję was dłużej.
Odprowadziła nas do drzwi i uściskała serdecznie.
-Do zobaczenia, dzieci.
- Do jutra Liz.
Pożegnanie było naprawdę długie. Gdy w końcu znaleźliśmy się w czarnym Cadillacu odetchnęłam z ulgą.
- Twoja mama nie daje za wygraną, co?
- Nie, musisz się przyzwyczaić.
- Wiesz dopiero tera uświadomiłem sobie, że twój koń ma jej imię.
- Zrządzenie losu?
- Mniejsza z tym. Zabieram cię na wycieczkę.
- Ale dokąd? A co z jutrzejszą kolacją?
- To jest już załatwione. Rebekha i Elijah wszystko załatwią. My mamy dla siebie całą noc i połowę jutrzejszego dnia.
- No i to, to ja rozumiem.
Pochyliłam się i go pocałowałam. Chyba jednak mu się poddam. - pomyślałam. Z trudem się ode mnie odkleił.
- Mój plan idzie lepiej niż myślałem.
- Nie bądź taki pewny siebie. Po prostu mam ochotę na małe zakupy. Może sklep z bielizną?
- Z bielizną?
-Mhm...
- No to musimy jechać. A nie zrobię tego z tobą na kolanach i to u ciebie na podjeździe.
To ostatnie orzeźwiło mnie jakby ktoś wylał na mnie kubeł z zimną wodą.
- Mama - wyszeptałam i usiadłam na miejscu pasażera.- Ruszaj.
- Bez obaw. Szyby za niemal czarne, nic nie widziała. - uśmiechał się od ucha do ucha.
Pisk opon zagłuszył black metal płynący z radia.
- To który sklep wybierasz?
- No.. yy... A który proponujesz?
- Black Rose. Myślę, że będzie dla ciebie odpowiedni.
- Black Rose. Fajnie brzmi. Jak długo będziemy jechać?
- Coś, około godziny.
- Godziny? - uśmiechnęłam się niczym chochlik.
- Sam na sam. Ze mną, przez godzinę. Nie boisz się? - puścił do mnie oko.
- Jeśli nie będziesz świntuszyć... to mogę jechać z tobą na koniec świata.
- To bardzo daleko. Nie wytrwałabyś.Moje porywy szału są niepohamowane.
- Wiem co może temu zapobiec.
Pocałowałam jego małżowinę i zrobiłam drużkę z pocałunków do jego ust.
- To może nie wystarczać.
- Uwierz mi, dam z siebie wszystko.- zamruczałam przy jego uchu.
Uśmiechnął się łobuzersko.
- Ten sklep z bielizną to bardzo dobry pomysł.
- Też tak sądzę. I mam nadzieję, że sponsorujesz drobne zakupy. W końcu są z korzyścią dla ciebie, nieprawdaż?
-Ano tak. Tylko proszę cię. -Postaraj się zrobić z tego coś pożytecznego.
Uśmiechnęłam się tylko.Kolejne pół godziny wrzeszczeliśmy na cały regulator piosenki Iron Maiden. Co ze zdziwieniem stwierdziłam, Klaus znał prawie połowę ich utworów.
Czas minął szybko. Wychodząc z auta przepełniającą mnie radość i szczęście.Klaus podszedł do mnie, wziął za rękę i pocałował w czoło.
-Gotowa na zakupy?
- Jak zawsze.
Było już późno, ale sklep był nadal otwarty. Na wystawie stał manekin mężczyzny ze strojem diabełka.
- To kupimy tobie. - uśmiechnęłam się niczym chochlik.
Klaus wskazał manekinkobiety w bardzo, ale to bardzo skąpej czarnej bieliźnie.
- Myślę, że będzie ci w tym dobrze.-zrobił wielkie oczy.- Albo wiesz co? Mam pomysł. Sam ci wybiorę nową bieliznę. Uwierz mi, wiem co robię.
-Taa... Pewnie robiłeś to już tysiące razy.
Zrobiłam kwaśną minę. Cały czas staliśmy przed wejściem.
- Zazdrosna? - w oczach błysnęły mu iskierki rozbawienia.
Uśmiechnęłam się do niego.
- Chciałbyś - dałam mu kuksańca w ramię. Chwilę się zamyśliłam. - Zmieniłeś się.- Zmarszczył brwi - Na lepsze, oczywiście.
- Może wejdziemy już do środka. - zauważyłam, że chciał zmienić temat.
Otworzył przede mną drzwi i zaprosił gestem.
Klaus:
Zmieniłem się? Jakieś kpiny! Ale może ma trochę racji.
Uwielbiłem się z nią przekomarzać, jak i flirtować. To rzadkość, W większości przypadków chodziło głównie, o to aby się najeść, zabawić i zabić.
Weszliśmy do sklepu z bielizną.Półki uginały się od towaru. Dawno mnie tam nie było i troszeczkę się zmieniło. Przywitałem się z właścicielką Sally, wampirzycą.Caroline wbrew moim obawom polubiła moją znajomą
- Więc, co? Teraz jesteście parą? - spytała Sally.
- No na to wygląda - podsumowałem. - Mogłabyś znaleść nam ustronne miejsce. Chcemy zrobić małe zakupy.
- Oczywiście. Dacie sobie radę? - Caroline skinęła głową. - Więc proszę za mną. Mam prywatne pokoje, ale mogę wam przydzielić przebieralnie, kurtyny, zwykłe zasłony.
Spojrzałem porozumiewawczo na Caroline, która uśmiechnęła się słotko.
- Wolimy pokój.
- Dobrze.
Sally była piękną kobietą. Szatynka o długich kręconych włosach, długich nogach, pięknej figurze, twarzy, jędrnych ustach i zielonych oczach.
Szybko znaleźliśmy się w wyznaczonym nam pokoju.
- PO prawej są ukryte drzwi, tam koło stolika. Znajdują się tam najlepsza bielizna. Miłej zabawy życzę.
Uśmiechnęła się i wyszła.
- I jak, wchodzimy? - zapytałem unosząc brwi.
- No jasne.
Wzięła mnie za rękę i skierowała w stronę ukrytych drzwi. Nacisnęła drzwi, a panele się otworzyły. Naszym oczom ukazały się rzędy stojaków ze stanikami, majtkami różnego rodzaju, bokserkami i gadżetami, które nie powinny znajdować się w tym sklepie. Caroline podeszła do jednego ze stojaków i dotknęła kajdanek. Podniosła jedną brew na co ja tylko wzruszyłem ramionami. Poszliśmy dalej mijając manekin w stroju pielęgniarki.Nagle Caroline przystanęła.
- Mam pomysł.- jak bym miał Déjà vu - Co ty na to: ty znajdziesz coś dla mnie, a ja dla ciebie.
- Wchodzę w to.Spotkamy się tu za pół godziny.
Pocałowałem ją na pożegnanie i rozeszliśmy się w dwie różne strony. Spacerowałem jakiś czas, aż moim oczom ukazał się dział z biżuterią.To był strzał w dziesiątkę.Przez jakieś 15 minut szukałem odpowiedniego prezentu, gdy nagle znalazłem. Naszyjnik z przepięknym czarnym aniołem.
Będzie idealny. - pomyślałem.Chwyciłem go swoimi długimi palcami i wrzuciłem do małej torebeczki, którą już wcześniej znalazłem. Ruszyłem w stronę manekina w stroju pielęgniarki. Cały czas rozmyślałem czy mój dar będzie jej odpowiadał . Caroline już na mnie czekała. Też trzymała torebkę tyle że większą.
- Znalazłem dla ciebie coś szczególnego - powiedziałem wręczając jej naszyjnik.
- Myślę, że ja także.
- Otwieramy na trzy?
- Dobrze. Raz, dwa, trzy!
To co zobaczyłem było...yy...dość... sam nie wiem. Z torebeczki wyjąłem... skarpetki ze wzorem królika z kłami. Caroline miała minę jak by ktoś zaproponował jej właśnie ślub.Choć nie był to znów taki zły pomysł. Wpatrywała się w naszyjnik.
- Jest piękny - łzy wezbrały jej do oczu.
- Wiedziałem, że ci się spodoba. - uśmiechnąłem się. - Ty za to się nie postarałaś.
Roześmiała się i wyciągnęła ze swojej torby, którą postawiła na drewnianej podłodze małe pudełeczko.
- Tamto to miał być mały żart . Otwórz. Myślę, że będziesz zadowolony.
Zdjąłem wieczko, a tam staroświecki pierścień, z zimno niebieskim kamieniem.
- Nie spodziewałem się. Jest fantastyczny, kochanie.
Założyłem go. Był idealny.
- Możemy już wracać? Jestem zmęczona.
- Oczywiście, tylko... - podałem jej parę kompletów z aksamitu, jedwabiu itp. ze stojaka - To po to tu przyjechaliśmy. Szkoda by było zmarnować taką okazję.
Uśmiechnęła się promiennie.
- Ja, nie wiem czy zasłużyłam.
- Zdążysz mi jeszcze zapłacić.
Wplotłem swoje dłonie w jej ruszyliśmy ku wyjściu. Przy kasie, Sally złapała wszystko i wrzuciła do czarnej reklamówki.
- Na mój koszt.
- Zawsze była dla mnie miła.
Już dawno nie bawiłem się tak dobrze. Postanowiliśmy jechać do Grilla i napić się czegoś mocniejszego. Przez całą drogę śmialiśmy się. Przed wejściem do lokalu Caroline przystanęła i spojrzała mi w oczy.
- Nie chciałabym by cokolwiek zepsuło tą noc.
- Nie bój się będzie dobrze.
Pocałowałem ją namiętnie i weszliśmy do baru. W bilard grali Damon z Eleną śmiejąc się głośno, a przy ladzie siedział Joseph.
- No i nici z udanej nocy - podsumowałem.
Bardzo przepraszam , że tak długo musieliście czekać. Mam nadzieję że mi wybaczycie, kochani.
Rozdział długi, więc chyba wynagrodziłam co nie co.
Jak wam się podoba. Zrobiłam tym razem trochę romantycznie, no i pierwszy raz umieściłam w opowiadaniu panią Forbes. Dodałam też nową postać, Sally. Czy mam ją jakoś wkręcić w akcję, czy zostawić?
Proszę o wasze komentarze i opinie.
MordSith
Parę kolejnych dni było dla mnie naprawdę ciężkich. Gdy moja mama dowiedziała się o całym zajściu wpadła w paranoję i dostała fioła na punkcie Klausa. Dzień w dzień, wychwalała jaki to on jest wspaniały, odważny,mężny, odpowiedzialny i wszystko po kolej. Stała się jego fanką numer jeden. Zrobiłam sobie małą przerwę od szkoły i Mili, a Klaus wziął urlop. Przychodził do nas na kolacje poprzedzone telefonem z zaproszeniem na nią, ale najwyżej dwie godziny przed wyznaczoną porą by nie mógł odmówić. W końcu nauczył się pytać czy następnego dnia też ma przyjść, na co moja mama reagowała zachwytem.Dla samego
Klausa, była to wspaniała zabawa.
Właśnie zakładałam czerwony gorset, ponieważ mama wylała na mnie budyń, gdy ktoś zapukał do drzwi.
Pani Forbes podeszła do drzwi i z podnieceniem zawołała:
- Wejdź Klausie.
- Dobry wieczór. Mam nadzieję, że nie przeszkadzam.
- Oczywiście, że nie. Kolacja zaraz będzie gotowa. Proszę, wejdź.
- Dziękuję. Jest Caroline?
- Tak. W swoim pokoju. Przebiera się.
Słuchałam tej konwersacji z uśmiechem na twarzy.
- Czy coś się stało?
- Mały wypadek przy pracy. - zaśmiała się nerwowo.
- To może idź i ratuj to co zostało.
- A, no tak.
Usłyszałam zbliżające się kroki, a sama cały czas zmagałam się ze sznurowaniem.
- Może ci pomów?
- Nie wiem czy zasłużyłeś.
Stałam plecami do niego.
- Chciałbym otrzymać zapłatę przed wykonaniem zadania.
- Co jest zadaniem, a co zapłatą?
- No domyśl się.
Podszedł do mnie i pocałował w szyję. Odchyliłam głowę i wyszeptałam:
- Zawiążesz?
Jego palce powędrowały dół po plecach.
-Jak mógłbym odmówić? Zresztą, właśnie wykonuję zadanie.
Powiedział z łobuzerskim uśmiechem.
-Nie ręczę, że dostaniesz zapłatę. Ta misja chyba nie pójdzie po twojej myśli.
- A czy wiesz co jest jej celem?
- Względy pani Forbes.
Gorset wiązał mocno i starannie,aby każdy skrawek materiału przylegał do mego ciała. Jego palce idealnie spełniały swoje zadanie, sprawiały że drżałam.
- To już mam od dawna. - stwierdził Klaus - Było tylko kwestią czasu kiedy będzie się do mnie ślinić, ale jej córka to twarda sztuka. Nie wiem czy kiedykolwiek mi się podda.
- Więc chodzi ci tylko o sex?
- Chcę posiąść nie tylko twoje ciało, ale i duszę. Masz tego chcieć przez uczucie, które będzie tobą kierowało.
- Coś mi się wydaje, że nie jesteś dość silny.
- Zobaczymy - mocny uścisk pozbawił mnie tlenu z płuc i przygwoździł do szafy. Poczułam ciepły, cudowny oddech Klausa na mojej szyi.
- Będziesz moja.
Z kuchni usłyszeliśmy wołanie mamy.
- Kochani! Kolacja gotowa!
Obróciłam się do niego twarzą w twarz.
-Zdobyłeś mnie tylko w części. Masz szansę, lecz pamiętaj, że kobieta zmienną jest.
Pocałowałam go szybko i namiętnie na co odpowiedział nieco zawiedzionym pomrukiem.
-Tylko tyle?
- Postaraj się o więcej.
- Staram się, staram. I znoszę wszystko po męsku.
-Dzieci!- mama nie dawała za wygraną.
- Z moją mamą nie wygrasz kotku. To szeryf. Chodź.
Wzięłam go za rękę i ruszyliśmy w stronę kuchni. Klaus ścisnął moją dłoń, a ja się do niego uśmiechnęłam.
- Wiesz, stęskniłam się za Elizabeth.
- Doprawdy? - wyszeptał i dodał głośniej - Liz pachnie wspaniale. Jak tak dalej pójdzie będę musiał zrzucać ten brzuszek przez kolejne 100 lat.
- Klausie, proszę nie przesadzaj.
- Dobra, koniec. Mam was dość i tych pogaduszek. Siadamy i jemy, albo wychodzę. A ty - pokazałam palcem na Klausa - pójdziesz ze mną.
Podniósł ręce w obronnym geście. Usiadł na swoim stałym miejscu.
- Już siedzę. Pragnę skosztować tej cudownej pieczeni. Choć Caroline, twoja propozycja o wyjściu, mam nadzieję, wciąż jest aktualna.
- Nie rozmyśliłam się. - posłałam mu szatański uśmiech.
Wieczór minął szybko. Zresztą wszystkie w jego towarzystwie takie były. Deser jak wiadomo wylądowała mnie, więc go nie było. I dzięki Bogu. Ja i Klaus siedzieliśmy na kanapie wtuleni w siebie ciesząc się chwilą. Mama po sprzątaniu po kolacji usiadła na fotelu obok. Panowała bloga cisza.
- Chcę wam się odwdzięczyć. Zapraszam na kolację, aby wynagrodzić pustki w twej lodówce pani Szeryf.
- Chętnie przyjmiemy twoje zaproszenie. I proszę, mów mi po imieniu.
- Oczywiście, Liz.
- Uhh... Od tych waszych miłych słówek niedobrze mi się robi.
- Och, Caroline. Nie przesadzaj. - Klaus próbował mnie uspokoić.
- Przepraszam cię za nią. To jutro o 5.00?
- Może trochę później. Chyba trzeba się zbierać. Idziemy, Caroline?
Nie spodziewałam się. No ale nie zdziwiłam się za bardzo.
- Tylko wezmę torebkę i spakuję parę rzeczy.
- Ale gdzie wy idziecie - moja mama zapytała zdezorientowana.
- Zabieram ją na wycieczkę.
- Ale gdzie? Skoro jutro organizujesz kolację?
- Do mojego domu. Caroline stęskniła się za swoim koniem.
- Ona ma konia?
- Ależ ma. Kupiłem jej karą klacz.
- To bardzo miłe z twojej strony.
Stojąc przy komodzie uśmiechałam się. Spakowałam do torby czarne jeansy, białą bluzkę, seksowną czerwoną bieliznę, szczotkę, szczoteczkę do mycia zębów, parę kosmetyków oraz niebieską letnią sukienkę.
Kiedy weszłam do salonu Klaus i moja mama gawędzili sobie beztrosko.
- jestem gotowa.
- Już? - wstał z kanapy.- To idziemy.
- Zostańcie jeszcze chwilę.
- Mamy wiele do zrobienia, mamo.
- Dobrze, idźcie. Nie zatrzymuję was dłużej.
Odprowadziła nas do drzwi i uściskała serdecznie.
-Do zobaczenia, dzieci.
- Do jutra Liz.
Pożegnanie było naprawdę długie. Gdy w końcu znaleźliśmy się w czarnym Cadillacu odetchnęłam z ulgą.
- Twoja mama nie daje za wygraną, co?
- Nie, musisz się przyzwyczaić.
- Wiesz dopiero tera uświadomiłem sobie, że twój koń ma jej imię.
- Zrządzenie losu?
- Mniejsza z tym. Zabieram cię na wycieczkę.
- Ale dokąd? A co z jutrzejszą kolacją?
- To jest już załatwione. Rebekha i Elijah wszystko załatwią. My mamy dla siebie całą noc i połowę jutrzejszego dnia.
- No i to, to ja rozumiem.
Pochyliłam się i go pocałowałam. Chyba jednak mu się poddam. - pomyślałam. Z trudem się ode mnie odkleił.
- Mój plan idzie lepiej niż myślałem.
- Nie bądź taki pewny siebie. Po prostu mam ochotę na małe zakupy. Może sklep z bielizną?
- Z bielizną?
-Mhm...
- No to musimy jechać. A nie zrobię tego z tobą na kolanach i to u ciebie na podjeździe.
To ostatnie orzeźwiło mnie jakby ktoś wylał na mnie kubeł z zimną wodą.
- Mama - wyszeptałam i usiadłam na miejscu pasażera.- Ruszaj.
- Bez obaw. Szyby za niemal czarne, nic nie widziała. - uśmiechał się od ucha do ucha.
Pisk opon zagłuszył black metal płynący z radia.
- To który sklep wybierasz?
- No.. yy... A który proponujesz?
- Black Rose. Myślę, że będzie dla ciebie odpowiedni.
- Black Rose. Fajnie brzmi. Jak długo będziemy jechać?
- Coś, około godziny.
- Godziny? - uśmiechnęłam się niczym chochlik.
- Sam na sam. Ze mną, przez godzinę. Nie boisz się? - puścił do mnie oko.
- Jeśli nie będziesz świntuszyć... to mogę jechać z tobą na koniec świata.
- To bardzo daleko. Nie wytrwałabyś.Moje porywy szału są niepohamowane.
- Wiem co może temu zapobiec.
Pocałowałam jego małżowinę i zrobiłam drużkę z pocałunków do jego ust.
- To może nie wystarczać.
- Uwierz mi, dam z siebie wszystko.- zamruczałam przy jego uchu.
Uśmiechnął się łobuzersko.
- Ten sklep z bielizną to bardzo dobry pomysł.
- Też tak sądzę. I mam nadzieję, że sponsorujesz drobne zakupy. W końcu są z korzyścią dla ciebie, nieprawdaż?
-Ano tak. Tylko proszę cię. -Postaraj się zrobić z tego coś pożytecznego.
Uśmiechnęłam się tylko.Kolejne pół godziny wrzeszczeliśmy na cały regulator piosenki Iron Maiden. Co ze zdziwieniem stwierdziłam, Klaus znał prawie połowę ich utworów.
Czas minął szybko. Wychodząc z auta przepełniającą mnie radość i szczęście.Klaus podszedł do mnie, wziął za rękę i pocałował w czoło.
-Gotowa na zakupy?
- Jak zawsze.
Było już późno, ale sklep był nadal otwarty. Na wystawie stał manekin mężczyzny ze strojem diabełka.
- To kupimy tobie. - uśmiechnęłam się niczym chochlik.
Klaus wskazał manekinkobiety w bardzo, ale to bardzo skąpej czarnej bieliźnie.
- Myślę, że będzie ci w tym dobrze.-zrobił wielkie oczy.- Albo wiesz co? Mam pomysł. Sam ci wybiorę nową bieliznę. Uwierz mi, wiem co robię.
-Taa... Pewnie robiłeś to już tysiące razy.
Zrobiłam kwaśną minę. Cały czas staliśmy przed wejściem.
- Zazdrosna? - w oczach błysnęły mu iskierki rozbawienia.
Uśmiechnęłam się do niego.
- Chciałbyś - dałam mu kuksańca w ramię. Chwilę się zamyśliłam. - Zmieniłeś się.- Zmarszczył brwi - Na lepsze, oczywiście.
- Może wejdziemy już do środka. - zauważyłam, że chciał zmienić temat.
Otworzył przede mną drzwi i zaprosił gestem.
Klaus:
Zmieniłem się? Jakieś kpiny! Ale może ma trochę racji.
Uwielbiłem się z nią przekomarzać, jak i flirtować. To rzadkość, W większości przypadków chodziło głównie, o to aby się najeść, zabawić i zabić.
Weszliśmy do sklepu z bielizną.Półki uginały się od towaru. Dawno mnie tam nie było i troszeczkę się zmieniło. Przywitałem się z właścicielką Sally, wampirzycą.Caroline wbrew moim obawom polubiła moją znajomą
- Więc, co? Teraz jesteście parą? - spytała Sally.
- No na to wygląda - podsumowałem. - Mogłabyś znaleść nam ustronne miejsce. Chcemy zrobić małe zakupy.
- Oczywiście. Dacie sobie radę? - Caroline skinęła głową. - Więc proszę za mną. Mam prywatne pokoje, ale mogę wam przydzielić przebieralnie, kurtyny, zwykłe zasłony.
Spojrzałem porozumiewawczo na Caroline, która uśmiechnęła się słotko.
- Wolimy pokój.
- Dobrze.
Sally była piękną kobietą. Szatynka o długich kręconych włosach, długich nogach, pięknej figurze, twarzy, jędrnych ustach i zielonych oczach.
Szybko znaleźliśmy się w wyznaczonym nam pokoju.
- PO prawej są ukryte drzwi, tam koło stolika. Znajdują się tam najlepsza bielizna. Miłej zabawy życzę.
Uśmiechnęła się i wyszła.
- I jak, wchodzimy? - zapytałem unosząc brwi.
- No jasne.
Wzięła mnie za rękę i skierowała w stronę ukrytych drzwi. Nacisnęła drzwi, a panele się otworzyły. Naszym oczom ukazały się rzędy stojaków ze stanikami, majtkami różnego rodzaju, bokserkami i gadżetami, które nie powinny znajdować się w tym sklepie. Caroline podeszła do jednego ze stojaków i dotknęła kajdanek. Podniosła jedną brew na co ja tylko wzruszyłem ramionami. Poszliśmy dalej mijając manekin w stroju pielęgniarki.Nagle Caroline przystanęła.
- Mam pomysł.- jak bym miał Déjà vu - Co ty na to: ty znajdziesz coś dla mnie, a ja dla ciebie.
- Wchodzę w to.Spotkamy się tu za pół godziny.
Pocałowałem ją na pożegnanie i rozeszliśmy się w dwie różne strony. Spacerowałem jakiś czas, aż moim oczom ukazał się dział z biżuterią.To był strzał w dziesiątkę.Przez jakieś 15 minut szukałem odpowiedniego prezentu, gdy nagle znalazłem. Naszyjnik z przepięknym czarnym aniołem.
Będzie idealny. - pomyślałem.Chwyciłem go swoimi długimi palcami i wrzuciłem do małej torebeczki, którą już wcześniej znalazłem. Ruszyłem w stronę manekina w stroju pielęgniarki. Cały czas rozmyślałem czy mój dar będzie jej odpowiadał . Caroline już na mnie czekała. Też trzymała torebkę tyle że większą.
- Znalazłem dla ciebie coś szczególnego - powiedziałem wręczając jej naszyjnik.
- Myślę, że ja także.
- Otwieramy na trzy?
- Dobrze. Raz, dwa, trzy!
To co zobaczyłem było...yy...dość... sam nie wiem. Z torebeczki wyjąłem... skarpetki ze wzorem królika z kłami. Caroline miała minę jak by ktoś zaproponował jej właśnie ślub.Choć nie był to znów taki zły pomysł. Wpatrywała się w naszyjnik.
- Jest piękny - łzy wezbrały jej do oczu.
- Wiedziałem, że ci się spodoba. - uśmiechnąłem się. - Ty za to się nie postarałaś.
Roześmiała się i wyciągnęła ze swojej torby, którą postawiła na drewnianej podłodze małe pudełeczko.
- Tamto to miał być mały żart . Otwórz. Myślę, że będziesz zadowolony.
Zdjąłem wieczko, a tam staroświecki pierścień, z zimno niebieskim kamieniem.
- Nie spodziewałem się. Jest fantastyczny, kochanie.
Założyłem go. Był idealny.
- Możemy już wracać? Jestem zmęczona.
- Oczywiście, tylko... - podałem jej parę kompletów z aksamitu, jedwabiu itp. ze stojaka - To po to tu przyjechaliśmy. Szkoda by było zmarnować taką okazję.
Uśmiechnęła się promiennie.
- Ja, nie wiem czy zasłużyłam.
- Zdążysz mi jeszcze zapłacić.
Wplotłem swoje dłonie w jej ruszyliśmy ku wyjściu. Przy kasie, Sally złapała wszystko i wrzuciła do czarnej reklamówki.
- Na mój koszt.
- Zawsze była dla mnie miła.
Już dawno nie bawiłem się tak dobrze. Postanowiliśmy jechać do Grilla i napić się czegoś mocniejszego. Przez całą drogę śmialiśmy się. Przed wejściem do lokalu Caroline przystanęła i spojrzała mi w oczy.
- Nie chciałabym by cokolwiek zepsuło tą noc.
- Nie bój się będzie dobrze.
Pocałowałem ją namiętnie i weszliśmy do baru. W bilard grali Damon z Eleną śmiejąc się głośno, a przy ladzie siedział Joseph.
- No i nici z udanej nocy - podsumowałem.
Bardzo przepraszam , że tak długo musieliście czekać. Mam nadzieję że mi wybaczycie, kochani.
Rozdział długi, więc chyba wynagrodziłam co nie co.
Jak wam się podoba. Zrobiłam tym razem trochę romantycznie, no i pierwszy raz umieściłam w opowiadaniu panią Forbes. Dodałam też nową postać, Sally. Czy mam ją jakoś wkręcić w akcję, czy zostawić?
Proszę o wasze komentarze i opinie.
MordSith